Polski Oddział Partyzancki (POP) im. Tadeusza Kościuszki powstał na początku czerwca 1943 r. w majątku Kul na terenie Ośrodka Stołpeckiego AK „Słup” w Okręgu Nowogródzkim AK „Nów”. Oddział w 1943 r. został dwukrotnie niemal całkowicie rozbity. Najpierw przez Niemców, w czasie trwającej od 13 lipca do 8 sierpnia 1943 r. operacji pacyfikacyjnej „Herman”, obejmującej niemal cały obszar Puszczy Nalibockiej, po raz drugi przez partyzantkę sowiecką, z którą wcześniej przez 5 miesięcy współdziałał w walce z Niemcami.
Oficerów oddziału zaproszono na naradę do sztabu partyzantki sowieckiej w dniu 1 grudnia 1943 r., następnie podstępnie aresztowano, żołnierzy zaś, którym nie udało się zbiec, rozbrojono i wcielono do oddziałów partyzantki sowieckiej lub rozstrzelano.
Władze radzieckie uważały bowiem tereny II Rzeczypospolitej zajęte po 17 września 1939 r. za własne, a działające na nich polskie oddziały partyzanckie traktowano jako wroga. Sowieci konsekwentnie działali w celu zniszczenia śladów polskości na tych ziemiach, a polskiej partyzantki w szczególności.
Po rozbiciu przez sowietów na przełomie 1943 i 1944 r. porucznikowi Adolfowi Pilchowi „Górze”[1] i chorążemu Zdzisławowi Nurkiewiczowi „Nocy”[2] udało się odbudować oddział, którego zadaniem była ochrona ludności polskiej na tym terenie. Zadaniem oddziału była dywersja i walka z Niemcami. Po zwiększeniu liczebności wiosną 1944 r. POP przemianowano na Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie AK. Formacjom piechoty nadano numeracje 78. Pułk Piechoty, a kawalerii 27. Pułk Ułanów oraz 23. Pułk Ułanów (szwadron karabinów maszynowych).
Z chwilą gdy ruszyła ofensywa sowiecka, a kontakt ze zwierzchnikami został utrudniony, a w końcu niemożliwy, w czerwcu 1944 r. dowództwo podjęło decyzję marszu na zachód. Po wielu perturbacjach i przejściu ponad 500 kilometrów za cofającymi się Niemcami Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie dotarło 26 lipca 1944 r., do Dziekanowa Polskiego (jako jedyny zwarty oddział wykonało rozkaz Komendy Głównej AK z dnia 14 sierpnia 1944 r. Treść tego rozkazu o udzieleniu pomocy Powstaniu Warszawskiemu podano przez radio oraz w „Biuletynie Informacyjnym” nr 53 z dnia 16 sierpnia 1944 r.)[3]. Dowódca VIII Rejonu, kapitan „Szymon” (Józef Krzyczkowski)[4], szybko docenił, jakie znaczenie może mieć wykorzystanie oddziałów nalibockich w spodziewanych wkrótce walkach o Warszawę. Po paru dniach, po osobistej interwencji dowódcy miejscowych oddziałów kapitana „Szymona” (Józef Krzyczkowski) Zgrupowanie porucznika „Góry” (Adolf Pilch) zostało przez Komendę Główną AK skierowane na tereny VII Obwodu „Obroża”,do VIII Rejonu w Puszczy Kampinoskiej, stając się trzonem sił bojowych Rejonu. Po połączeniu z lokalnymi oddziałami Zgrupowanie zostało przemianowane na pułk „Palmiry-Młociny”, a następnie w „Grupę Kampinos” AK[5].
Dowódca pułku, kapitan „Szymon”, ranny w ataku na lotnisko bielańskie 2 sierpnia 1944 r., w rozkazie z dnia 3 sierpnia 1944 r. przekazał bezpośrednie dowodzenie w czasie akcji bojowych por. „Górze”, który przyjął pseudonim „Dolina”, zaś pismem z dnia 8 sierpnia 1944 r. kpt. „Szymon” przekazał porucznikowi „Dolinie”, otrzymane rozkazem Dowództwa AK z dnia 7 sierpnia 1944 r., dowodzenie bojowe wszystkimi oddziałami na terenie Puszczy Kampinoskiej[6]. Podlegało ono rozkazom pułkownika Karola Ziemskiego „Wachnowskiego”[7], dowódcy grupy „Północ”. Wobec niemożności bezpośredniego dowodzenia Zgrupowaniem przez przebywającego w szpitalu kapitana „Szymona”, rozkazem Dowództwa AK z dnia 23 sierpnia 1944 r.[8], dowódcą wszystkich oddziałów przebywających na terenie Puszczy Kampinoskiej zostaje mianowany major Alfons Kotowski „Okoń”[9].
29 lipca kapitan „Szymon” wydaje nowo podporządkowanym oddziałom rozkaz wymarszu w głąb Puszczy Kampinoskiej do wsi Wiersze, Truskawka i okolicznych. Po drodze oddziały por. „Góry” likwidują posterunki straży granicznej i żandarmerii, a 31 lipca staczają pierwszy na tym terenie zwycięski bój z Niemcami pod Aleksandrowem, zabijając 50 żołnierzy wroga, a 20 z nich raniąc. Straty własne to 1 zabity i 2 rannych. Odtąd partyzanci z dalekich Kresów Wschodnich i powstańcy Warszawy walczą ramię w ramię.
„Zgrupowanie Kampinos” blokowało Niemcom dostęp do Warszawy od północy i północnego zachodu. Obszar Puszczy Kampinoskiej, niedostępny dla Niemców, otrzymał nazwę Niepodległej Rzeczypospolitej Kampinoskiej. Tam powstaje obóz warowny obejmujący wsie Ławy, Łubiec, Roztokę, Kiścinne, Krogulec, Wędziszew, Brzozówkę, Truskawkę, Janówek, Pociechę, Zaborów Leśny oraz Wiersze, gdzie stacjonowało Dowództwo „Grupy Kampinos”.
Był to jedyny teren całkowicie wolny od okupanta po tej stronie Wisły. Przez cały okres Powstania obszar ten był dla Niemców niedostępny i skutecznie blokował swobodę ruchów wojsk na ważnym odcinku zaplecza frontu, szczególnie swobodę komunikacji na najkrótszym dla nieprzyjaciela szlaku komunikacyjnym Leszno-Modlin. Niemcy wiele razy próbowali odblokować ten trakt. Był on dla nich bardzo dogodny, nie tylko ze względu na krótszą drogę, jaką musiały pokonać oddziały nieprzyjaciela, ale głównie chodziło o jego przebieg. Droga ta bowiem biegła prawie cały czas lasem, co zapewniało Niemcom skryte przemieszczanie się oddziałów[10].
Żołnierze Zgrupowania na rozkaz „Doliny” na skrajach zajmowanego terenu wystawili stałą sieć placówek i czujek. Ich przedpola zostały zaminowane. Były one w ciągłym kontakcie z dowództwem poprzez system łączności, oparty głównie na łącznikach. Jedną z takich placówek była placówka w Pociesze. Zapewniała ona kontrolę nad ruchami nieprzyjaciela od strony Warszawy. Było to ważne z tego względu, że jednym z zadań, jakie miały spełniać oddziały puszczańskie było dostarczenie broni zrzutowej walczącej Warszawie. Poza tym w niedalekich Laskach w Zakładzie dla Niewidomych mieścił się szpital polowy Regionu.
Walki o odblokowanie tej placówki rozpoczęły się z chwilą gdy w niedalekim Truskawiu na kwaterze osiadł wycofany ze stolicy batalion RON-y (Ruskaja Oswoboditelnaja Narodnaja Armia)[11] z zadaniem blokady od strony Warszawy terenów Puszczy i znajdujących się tam partyzantów.
25 sierpnia 1944 r. po dwóch nieudanych atakach na Dworzec Gdański do puszczy przybył major „Okoń”, a z nim niedobitki oddziałów, które szły na pomoc walczącej Warszawie. Wraz z nimi przybył oddział „Jerzyków”[12]pod dowództwem komendanta „Jerzego” (Jerzy Strzałkowski)[13]. Zadaniem ich było dostarczenie na Żoliborz broni i amunicji zrzutowej. 27 sierpnia 1944 r. z Truskawia do Warszawy wyruszył oddział „Jerzyków”, odprowadzany przez 3. szwadron 27. Pułku Ułanów AK. Wraz z nimi maszerowali tak zwani tragarze”, którzy nieśli dla powstańców: 6 cekaemów plus 12 tys. sztuk amunicji, 24 steny i 24 tys. sztuk amunicji, 3 piaty z 48 pociskami, 2 granatniki z 48 pociskami, 1500 sztuk amunicji do lekkiego karabinu Bren i 12 włoskich peemów z 12 tys. sztuk amunicji, lornetki, 140 granatów, 9 pistoletów z 216 nabojami, 140 opatrunków osobistych i 2 kompletne radiostacje AP-4[14]. Ludzi zaprowiantowano na dwa dni.
Do Lasek żołnierze doszli bez przeszkód. Tam ułani pożegnali „Jerzyków” i zawrócili do swych kwater w Kiściennem. Tymczasem kapelan szpitala powstańczego „Radwan III” (ksiądz profesor Stefan Wyszyński, późniejszy prymas Polski) poinformował dowódcę „Jerzyków”, porucznika „Jerzego”, że Niemcy wiedzą o przemarszu oddziału i urządzili na nich zasadzkę. Wysłane patrole potwierdziły informacje kapelana. W tej sytuacji porucznik „Jerzy” postanowił wycofać się do puszczy. W nocy jego oddział zajął pozycje na skraju lasu przed wsią Pociecha. Natomiast żołnierzy z transportem broni i amunicji odesłano do dyspozycji porucznika „Doliny”.
W tym czasie zwiad dalekiego zasięgu, kierowany w VIII Rejonie przez podporucznik „Sowę” (Zofia Skonieczna-Kozłowska), ustalił, że nieprzyjaciel grupuje większe siły w okolicznych wsiach. Wkrótce po opuszczeniu Lasek przez „Jerzyków” do pobliskiego Izabelina wkroczyli żołnierze RON-y, zajmując także Hornówek i Klaudyn. Siły niemieckie szacowano na około dwa tysiące ludzi. Oprócz piechoty i kawalerii oddziały dysponowały czterema bateriami artylerii polowej i haubic. Najwidoczniej dowództwo niemieckie postanowiło oczyścić i opanować leśny trakt na odcinku Truskaw– Pociecha-Palmiry, prowadzący do Poznania na wypadek, gdyby szosa Warszawa-Modlin została zagrożona przez zbliżającą się Armię Czerwoną.(…) Porucznik „Dolina” zdawał sobie sprawę, że utrata tego odcinka odcięłaby Zgrupowanie od szos Warszawa-Modlin i Warszawa–Leszno-Błonie. Postanowił za wszelką cenę utrzymać w swoich rękach Pociechę. Gdyby bowiem Niemcom udało się ją opanować, łatwo byłoby okrążyć polskie oddziały zajmujące kwatery w okolicy Wiersz. Przekonał więc majora „Okonia”, by wzmocnić pozycje zajęte przez żołnierzy porucznika „Jerzego”, wysyłając tam szwadron kawalerii. „Okoń” nie oponował, toteż nazajutrz, 28 sierpnia po południu w kierunku Pociechy wyruszył 3. szwadron. Na miejscu dowódca szwadronu, wachmistrz podchorąży „Sum” (Narcyz Kulikowski)[15], skontaktował się z dowódcą ,,Jerzyków”, by uzgodnić rozlokowanie plutonów. Część 2 plutonu plutonowego „Bronka” (Brunon Dawidowski) z sekcją elkaemu kaprala „Osy” (Stanisław Borysewicz) wzmocniła najbliżej od Pociechy wysuniętą placówkę obsadzoną przez pluton „Jerzyków” pod dowództwem podporucznika „Zycha” (Zdzisław Pajewski). Obaj dowódcy szybko doszli do porozumienia co do zasad współdziałania.
Placówka ta znajdowała się pod Pociechą na piaszczystej wydmie zalesionej starodrzewem. Na piachach rzadko wyrastały karłowate sosny i pojedyncze krzaki jałowca. Wydma schodziła w dół w kierunku odległego o 2 kilometry Truskawia bezleśnymi poletkami, na których całymi zagonami rosły kartofle wśród ściernisk po zbożu. Do pierwszej zagrody Pociechy było około 20-30 metrów, zaś z wydmowego wzgórza dokładnie było widać rozległą wieś Truskaw. Od tego miejsca do ściany puszczy było około 800 metrów. Wejścia do niej bronił właśnie spieszony szwadron „Narcyza”.
3 pluton plutonowego „Wira” (Antoni Burdziełowski), wzmocniony sekcją elkaemu kaprala „Pogoń” (Stanisław Piszczyk) z 1 plutonu, ubezpieczał w bagnistym terenie rozwidlające się trakty leśne wiodące do Palmir i Sadowej.. Natomiast „Narcyz” wraz ze swym zastępcą, plutonowym „Płazem” (Czesław Juchniewicz), i z 1 plutonem plutonowego „Wiernego” (Bolesław Mostowski) oraz częścią 2 plutonu, stanowiącymi odwód, zajął stanowisko pośrodku, w pobliżu gajówki, osłaniając trakt biegnący od Pociechy na południowy wschód do Palmir[16].
(…)„Jerzyki” obsadziły zaś pięćsetmetrowy skraj lasu w prawo od placówki ubezpieczanej przez podporucznika „Zycha” aż po wzgórze 95,2. Stanowisko porucznika „Jerzego” znajdowało się nieco głębiej w lesie, między wydmą a wzgórzem.
Szwadron kawalerii miał przed sobą teren dość zarośnięty. Nieprzyjaciel mógł tu dotrzeć z Sierakowa lasami i dopiero na 800 metrów od pozycji szwadronu musiał wyjść na bardziej otwartą przestrzeń.
Za główną wydmą ciągnął się las, można więc było tu bezpiecznie podciągać rezerwy lub też przegrupowywać walczące oddziały. Zatem teren do obrony był tu całkiem niezły, gdyby obie strony rozporządzały takim samym uzbrojeniem. Okazało się jednak, że zajęta pozycja miała również swoje słabe strony.
Nie było tu jednak innego dogodniejszego miejsca do stawiania czoła nieprzyjacielowi, musieli więc leśni tak rozmieścić swoje siły, by dopasować się do rzeczywistości terenowej[17].
Zarówno wtedy, jak i później, gdy inne oddziały broniły dostępu do puszczy, chroniono się od ataku od tyłu poprzez wystawienie silnego ubezpieczenia na trakcie do Palmir, o jakiś kilometr od Pociechy, a poza tym dla bezpieczeństwa prawego skrzydła trzymano drużynę lub nawet więcej ludzi na skraju lasu, blisko 2 kilometry na zachód od Pociechy.[18]
Jeszcze przed przybyciem szwadronu kawalerii w celu ubezpieczenia się przed atakiem niemieckim z kierunku dróg wiodących ku Warszawie, rankiem 28 sierpnia porucznik „Jerzy” wysłał do Truskawia patrol pod dowództwem podchorążego „Żarskiego” (Zbigniew Stok). W Truskawiu byli już żołnierze RON-y, a miejscowa ludność wzywała pomocy. Patrol natrafił na oddział kawalerii. Bez chwili zastanowienia „Jerzyki” otworzyli ogień do Kozaków. Przeciwnik był jednak znacznie silniejszy. Wprawdzie w pierwszej chwili Kozacy rzucili się do ucieczki, ale gdy otrzymali wsparcie, przeszli do kontruderzenia. W bitwie tej zabity został podchorąży „Kitajec” (Janusz Siedlecki), a ciężkich ran doznali podchorążowie „Lord” (Leon Nowicki) i „Mich” (Grzegorz Jabłoński). Obaj zmarli w drodze do szpitala polowego w Wierszach[19].
Patrol partyzancki musiał się wycofać. Zdarzenie to mogłoby zakończyć się jeszcze tragiczniej, gdyby wysunięte najbliżej Truskawia placówki „Jerzyków”, dowodzone przez podchorążych Jerzego Broszkiewicza i Jana Żuchowskiego, nie przyszły patrolowi w sukurs, zmuszając atakujących seriami karabinów maszynowych do przerwania ognia.
Przed wieczorem na placówkę obsadzoną przez „Jerzyków” zastępcy por. Jerzego, podporucznika „Zycha” (Zdzisław Pajewski)[20] i ułanów plutonowego „Bronka” (Brunon Dawidowski) wyszła spod Truskawia tyraliera około stu żołnierzy nieprzyjaciela. Gdy ronowcy z brygady Kamińskiego zbliżyli się na odległość strzału karabinowego, podporucznik „Zych” podał komendę ogniową, a kapral „Osa” posłał w kierunku nacierających kilka krótkich serii. Pochylili się nad karabinami także i inni. Ronowcy zalegli, otwierając ogień w kierunku wydmy wysuniętej ku Pociesze. Cała tyraliera przeciwnika była jednak w polu ostrzału erkaemu kaprala „Osy”. Nieprzyjaciel zrezygnował z natarcia i zabierając kilku zabitych i rannych, wycofał się poza zasięg broni maszynowej. Był to początek sześciodniowej pozycyjnej walki o Truskaw, najdłuższej walki partyzanckiej w okresie okupacji niemieckiej.
Minęło południe 30 sierpnia. Jeszcze nie było widocznych znaków, że to dziś właśnie rozpocznie się długotrwały bój o Pociechę. Można było tylko przez lornetkę zobaczyć wzmożony ruch w zajętym przez nieprzyjaciela Truskawiu.
Po południu rozpoczął się ostrzał artyleryjski. Na wydmę, las i wieś Pociecha posypały się pociski. Partyzanci, choć posiadali moździerze, nie mieli możliwości razić baterii, gdyż stały one zbyt daleko. Trzeba więc było czekać wytrwale, aż ruszy nieprzyjacielska piechota i wtedy udowodnić, że ogień artyleryjski nie wystarczy, by złamać ducha polskiego żołnierza.
W końcu z Truskawia ruszyła tyraliera nieprzyjacielska, lecz i od Sierakowa także dochodziły strzały; stamtąd też ruszył nieprzyjaciel. Wysłane patrole kawalerii musiały zetknąć się z wrogiem i dać znać o tym własnym ogniem. Po pewnym czasie usłyszano także strzały broni maszynowej, widać nieprzyjaciel chciał spędzić patrole ze swego przedpola, by iść spokojnie i w miarę szybko. Choć nie widać było walczących stron, sam huk dawał wyobrażenie o tym, co się tam dzieje.
Porucznik „Jerzy” i wachmistrz Kulikowski, dowodzący szwadronem kawalerii, liczącym 80 ułanów, wydali ostatnie rozkazy. Poszczególne oddziały biegły na wyznaczone na wypadek ataku pozycje, większość na pierwszą linię. Oficerowie przez lornetki, inni powstańcy gołym okiem oceniali siłę nacierającego wroga. Było ona, jak na nasząliczebność, duża. Tu i ówdzie widać było małe grupki ciągnące coś za sobą. Był to oczywisty znak, że nacierają żołnierze z RON-y, bo tylko oni wśród wojsk Hitlera mieli ,Maximy. Tych, którzy atakowali od strony Truskawia można było szacować na dwie duże kompanie, a nie wiadomo, ilu nieprzyjaciół atakowało z zagajników od strony Sierakowa.
Na odnodze wydmy, w połowie jej długości, usadowiona była drużyna strzelców i gniazdo karabinów maszynowych „Jerzyków”. Był to najbliższy punkt od Truskawia. Stamtąd też posypały się pierwsze kule. Odezwał się cekaem, zawtórowały mu pojedyncze strzały ze zwykłych karabinów. Nieprzyjaciel, idący dotychczas spokojnym krokiem rozpoczął natarcie skokami. Walka między placówką na odnodze wydmy z nacierającymi ronowcami trwała kilkanaście minut, skupiając na sobie ogień wielu nieprzyjacielskich karabinów maszynowych. Po chwili bateria z Truskawia ześrodkowała także tutaj swój ogień. Fontanny piasku wskazywały, jak celnie strzelała bateria nieprzyjacielska.
Ronowcy nie mieli początkowo rozpoznanych pozycji powstańczych, ale gdy zaczęli coraz bliżej podchodzić do głównej wydmy, obrońcy musieli rozpocząć ostrzał ze wszystkich stanowisk, zdradzając tym samym, gdzie znajdują się najniebezpieczniejsze dla nieprzyjaciela gniazda broni maszynowej. Nieprzyjacielscy obserwatorzy artyleryjscy mieli więc możliwość ustalenia, dokąd należy posyłać ogień armat.
Po godzinie walki pociski artyleryjskie zaczęły padać w te miejsca, gdzie stała broń maszynowa. Trzeba było skrycie wycofać się z wydmy, by poza nią dostać się na nowe stanowiska obronne. Polacy, choć ogień artyleryjski i ostrzał z broni maszynowej był coraz silniejszy, wytrzymywali takie nasilenie ognia, i ronowcy nie byli w stanie zbliżyć się do linii na wydmie.
Na lewym skrzydle walka rozpoczęła się z pewnym opóźnieniem. Wysłane na przedpole patrole ze szwadronu kawalerii nie pozwoliły ronowcom zbyt szybko dojść w pobliże swoich stanowisk. Jeszcze przed wsią Pociecha, co najmniej kilometr od punktu oporu, wachmistrz Niedźwiecki ustawił trzy sekcje z bronią maszynową, by jak najwcześniej silnym ogniem przywitać nieprzyjaciół. Gdy tu wreszcie dotarli, rozpoczęła się silna palba, która wstrzymała na dłuższy czas ronowców. Po dwu godzinach jednak i tu walka przeniosła się przed główną linię oporu na szeroką polanę. Można było wtedy ocenić, że atakują dwie kompanie. Walka trwała więc już teraz w pełni, lecz nie było widocznych znaków, że którakolwiek ze stron uzyskuje przewagę.
Po trzech godzinach zmagań do huku różnego rodzaju broni naziemnej wmieszał się charakterystyczny gwizd i huk samolotów pościgowych. Nadleciało 7 ,Messerschmittów. Okrążyły parokrotnie pole walki i nadlatując, jeden po drugim w małych odstępach, rozpoczęły ostrzał z broni pokładowej.
Na szczęście lotnicy niedokładnie rozpoznali położenie walczących stron i strzelali zarówno do naszych, jak i do swoich sojuszników. Choć obrońcom nie przynosiło to fizycznej ulgi, to radowali się, patrząc, jak od czasu do czasu samolot za samolotem zniżał się nad tyralierą wroga i prał całymi seriami, aż ziemia pryskała na wszystkie strony.
Nieprzyjaciel nie wytrzymał tego ognia i rozbiegł się po polu. Kiedy lotnicy zrozumieli, że biją w swoich, zaczęli ześrodkowywać ataki na naszej linii. Na szczęście skończyła się im amunicja i musieli odlecieć. I ten zabieg nie udał się Niemcom, partyzanci jak byli na swych stanowiskach, tak na nich pozostali.
Zdawało się, że już nic nowego nie zdarzy się do wieczora, lecz po pewnym czasie nieprzyjaciel zastosował skuteczny manewr. Silny oddział nieprzyjacielski w sile kompanii zaszedł lewe skrzydło, przedostając się lasem niemal na tyły stanowisk kawalerii. Należało szybko zmienić front i wycofać się aż do traktu Pociecha-Palmiry. Nie obyło się przy tym bez popłochu, bo sytuacja rzeczywiście była groźna. Wachmistrzowi udało się jednak opanować sytuację i przy wsparciu elkaemem „Zimorodka” z oddziału „Jerzyków” nie tylko zatrzymał wroga, ale go odrzucił. Po pół godzinie wszystko wróciło do stanu poprzedniego i na całej linii grzmiał silny ogień.
Ronowcy rozpoczęli odwrót. Ich tyraliera, silnie się ostrzeliwując, zeszła powoli z placu boju, lecz ogień artylerii trwał w tym samym nasileniu dalej. Gdy pod wieczór porucznik „Jerzy” i wachmistrz Niedźwiecki podliczyli własne straty, mogli spokojnie stwierdzić, że dzisiejsze starcie, mimo kilkugodzinnej walki. nie przyniosło większych strat powstańcom. Z „Jerzyków” nie zginął bezpośrednio nikt, został tylko ciężko ranny, jak się później okazało śmiertelnie, kapral „Mich”. Pocisk armatni wyrwał mu niemal cały pośladek. Sanitariuszka nie dowiozła go do szpitala w Wierszach, zmarł w drodze z upływu krwi. Kawalerzyści mieli większe straty. Zginął młody ułan Stanisław Szybowski, a rany otrzymali Bernard Sowa i Aleksander Krajewski[21].
Noc przeszła spokojnie, lecz gdy tylko rozpoczął się ranek, znowu nad Pociechą zagwizdały pociski artyleryjskie. Co chwila rwały się granaty, słychać było, jak walą się całe drzewa lub spadają odtrącone konary. Każdy wybuch powtarzało leśne echo, zwielokrotniając huk rozrywających się pocisków. Obrońcom Pociechy nie pozostawało nic innego jak cierpliwie czekać na moment, gdy będzie można znowu razić nieprzyjaciół bronią piechoty i w wirze walki zapomnieć o działobitni, na którą nie ma czym odpowiedzieć.
Około południa z Truskawia i Sierakowa ruszyła nieprzyjacielska tyraliera. Widać było jak na dłoni ronowców wychodzących ze wsi. Spokojnie, bez ukrywania, zaczęli się zbliżać do pozycji obrońców.
Po pewnym czasie zmienili taktykę. Padali i sekcjami posuwali się skokami naprzód. Widać było, że poprzedniego dnia ponieśli dotkliwe straty, nie chcieli teraz dać się zaskoczyć partyzanckim cekaemistom.
Ogień artyleryjski wciąż przybierał na sile, piaskowe gejzery wskazywały, jak gęsto padają pociski artyleryjskie. Ogień piechoty, zwłaszcza z broni maszynowej, dziurawił wzgórze, na którym, tak jak wczoraj, na pozycjach strzeleckich leżeli „Jerzyki”. . Bój rozgorzał w pełni. Z lasu od strony Sierakowa wyszła linia nieprzyjacielska na Pociechę. I na tym skrzydle rozpoczęła się walka.
Strzelały nie tylko dwie najbliższe baterie, ale i większa ich liczba od strony Izabelina, Lasek, a nawet z Hornówka. Ogień broni maszynowej obrońców stał się jakby mniej celny, co pozwoliło ronowcom podciągnąć swoją linię ataku bliżej. Znajdowała się ona teraz na odnodze wydmy. Walczący znaleźli się od siebie w odległości od 300 do 400 metrów. Nieprzyjaciel zajął część wsi Pociecha.
Na lewym skrzydle ,,Jerzyków” na wydmie stał Maxim, przydzielony z kawalerii do wzmocnienia ich ognia i na niego szczególnie uwzięli się artylerzyści wroga, musiał się im widocznie dobrze dać we znaki. Dowodzący tutaj porucznik „Zych” zamierzał przenieść Maxima w inne miejsce, a na jego stanowisko skierować sekcję plutonowego podchorążego „Barona”. I gdy wykonywano ten rozkaz, uderzył pocisk artyleryjski. „Baron” zginął na miejscu, raniony został jeden z kawalerzystów, a por. „Zych” otrzymał ciężki postrzał w rękę. Porucznik padł na ziemię. Żołnierze, myśląc, że ich dowódca zginął, wpadli w panikę. Po linii poleciał głos: „Zych” i „Baron” nie żyją![22]
Nieprzyjacielska piechota akurat w tym momencie ruszyła do bezpośredniego ataku, jakiś bardziej porywczy powstaniec zerwał się i zaczął zbiegać w tył z wydmy. Inni też nerwowo poderwali się nerwowo i ruszyli za nim. Strata dowódcy uderzyła w nich boleśnie. Zdawało się, że będzie źle, na szczęście jednak por. „Zych” odzyskał przytomność i wrzasnął: Stać, wracać na linię! W sukurs przyszedł mu goniec kawaleryjski „Żbik” (Marian Podgóreczny), który śpiewnym akcentem zrugał uciekających i zagroził, że będzie strzelał. Chłopcy oprzytomnieli i jeden po drugim wracali na opuszczone stanowiska. Sytuacja została opanowana. Powrócili na wydmę i siekli po wrogu. Natarcie utknęło.
Po zejściu rannego „Zycha” z linii zastąpił go osobiście porucznik „Jerzy”. Wzmocnił pierwszą linię rezerwowym oddziałem „Wichra” i dalej odpierał ataki nieprzyjaciela. Minęła kolejna godzina walki, ale sytuacja nie ulegała zmianie. RON-owska tyraliera próbowała zrywać się i atakować. Nasi jednak obłożyli ją silnym ogniem cekaemów, elkaemów, erkaemów i pistoletów maszynowych.
Po południu nieprzyjaciel wezwał znowu na pomoc lotnictwo. Tak jak poprzedniego dnia przyleciały pościgowce i z broni pokładowej ostrzelały wydmę wraz z przedpolem. Lecz i tym razem nie rozpoznali prawidłowo, gdzie znajdują się ich żołnierze, a gdzie powstańcy, i pospołu bili raz w jednych, raz w drugich. Gdy i ten zabieg nie odniósł skutku, nieprzyjaciel zaprzestał ataku, a po pewnym czasie, zaczął się wycofywać. Artyleria jednak nie umilkła i do wieczora ostrzeliwała powstańców. Mijał drugi dzień walki. Na szczęście można było odnotować w meldunku do dowództwa: „Mimo zaciekłych ataków nieprzyjacielskiej piechoty, wspartych kilkoma bateriami artylerii i lotnictwem, nasze pozycje zostały utrzymane, a wróg ze stratami odparty”.[23]
1 września, od samego rana pociski artyleryjskie znowu zaczęły rwać ziemię, łamać drzewa i zagrażać tym samym ludziom. Po godzinie ostrzału artyleryjskiego wyszła z Truskawia i Sierakowa tyraliera ronowców. Rozpoczęła się walka.Obrońcy musieli wytrzymać ogień piechoty i artylerii. Na szczęście moździerze mogły razić nieprzyjacielską piechotę, co cieszyło powstańców.
Zapowiadał się znowu ciężki dzień. Nieprzyjaciel uderzał z dziwnym uporem w te same miejsca, co w trakcie poprzednich dni. Oddziały były liczniejsze, a baterie artylerii zostały wzmocnione nowymi jednostkami.
Gdyby ronowcy skierowali atak bardziej na lewo lub prawo, mogliby obejść obrońców Pociechy i okrążyć ich całkowicie. Wtedy trzeba byłoby opuścić Pociechę lub wzywać na pomoc główne siły. Wprawdzie w Wierszach, Truskawce, Krogulcu, Kiścinnym i Brzozówce zarządzono ostre pogotowie bojowe i oddziały gotowe były dać wsparcie obrońcom Pociechy, lecz major „Okoń” (Alfons Kotowski) liczył się z możliwością ataków z innych kierunków, nie rozpraszał swoich sił głównych, by w każdej chwili móc uderzyć wszystkimi siłami tam, gdzie grozić będzie wdarcie się nieprzyjaciół w głąb puszczy.
Mijały godziny męczącej walki. Obrońcy Pociechy z uporem trwali na swych stanowiskach. Tyraliera nieprzyjacielska po dojściu na odległość 200 czy 300 metrów utknęła i nie była w stanie ruszyć się dalej. Jeśli któryś z oddziałów nieprzyjacielskich wysunął się nieco dalej, otrzymywał tak silny ogień , że musiał się wycofywać, tracąc zabitych i rannych. To samo działo się na odcinku „Jerzyków”, broniących wydmy, jak i u kawalerzystów, którzy znajdowali się na lewym skrzydle.
Co pewien czas ostrzeliwanie artylerii wzmagało się, a potem ze strony nieprzyjacielskiej piechoty następowała próba posunięcia się naprzód. Coraz częściej artyleria wroga koncentrowała ogień na jednym niewielkim odcinku, by stworzyć nawałę ogniową i umożliwić piechocie skuteczne natarcie. Ta taktyka, na szczęście, wciąż nie odnosiła oczekiwanego skutku.
Pod wieczór ogień artyleryjski wzmógł się niepomiernie, broń maszynowa terkotała wściekle całymi seriami. Za chwilę nastąpił znowu atak piechoty.
Porucznik „Jerzy” wyczuwał, że lewe skrzydło jest szczególnie zagrożone. Posłał tam podchorążego „Grzybka”. Po chwili „Grzybek” wrócił z wieścią: „W gniazdo karabinu maszynowego padł pocisk. „Lord” i „Janosik” mają urwane nogi, strzelec Gołaszewski i „Wilk” nie żyją”[24]. Dalej na lewo ułani stracili 3 zabitych i kilku rannych. Całe skrzydło się załamało, niektórzy z powstańców zaczęli się wycofywać. Znowu powstała groźna sytuacja. Panika wybucha czasem niespodzianie, kiedy żołnierz jest przemęczony oraz wykończony psychicznie tak wielką nawałą ognia nieprzyjacielskiego.
Na szczęście i tym razem znaleźli się uparci i twardzi, którzy opanowali popłoch. Podchorąży „Artur” długimi seriami z broni maszynowej powstrzymał natarcie wroga i znowu cała linia prowadziła nieustępliwą walkę. Obrońcy pozostali na swoich pozycjach, a nieprzyjaciel, ponosząc straty, wycofał się do wsi.
Zmęczenie „Jerzyków” bardzo wzrosło, lecz zmiana wciąż dla nich nie nadchodziła. Nie narzekali jednak, widocznie tak musiało być.
Dzień 2 września przebiegał podobnie, jak poprzednie. Najpierw ogień artyleryjski, a potem atak piechoty w linię oporu. Znowu nieprzyjaciel przy pomocy większych sił usiłował złamać partyzantów, lecz nie osiągnął celu. Ronowcy, choć pojono ich wódką dla dodania animuszu do walki, nie zdobyli się i tym razem na stanowczy atak. Nasi zaś okazali się na tyle nieustępliwi, że nawet w najgroźniejszych momentach opanowywali sytuację i odpierali wroga.
Nadeszło wreszcie południe. Porucznik „Jerzy” został zawiadomiony, że oddziały sochaczewskie z batalionu majora „Korwina” (Władysław Starzyk)[25]podejmą obronę Pociechy. Zdziwiło „Jerzego” to, że zmiana ma nastąpić w dzień. Nie było jednak czasu na zastanawianie się nad sensem rozkazu, bo nadchodziły już oddziały na zastępstwo.
Nieprzyjaciel, widząc ruch na wydmie, wzmógł ogień. Kiedy żołnierze „Korwina” znaleźli się na pierwszej linii, „Jerzyki” z ulgą zeszli z pozycji, by odejść na zasłużony odpoczynek. Niedaleko jednak odeszli. Nim się zebrali, nadbiegł łącznik z pierwszej linii z meldunkiem, że sochaczewiacy nie wytrzymali ognia artyleryjskiego i piechoty i opuścili pierwszą linię. Ich dowódca prosi „Jerzego” o wsparcie. Mają już kilku zabitych i wielu rannych. Znowu trzeba było zawracać, rozwinąć się w tyralierę i iść na wydmy. ,,Jerzyki” mimo zmęczenia zrobili to sprawnie i zajęli opuszczone wnęki strzeleckie wcześniej, niż nieprzyjaciel mógł się zorientować, że miał szanse uzyskania przewagi.
Po kilkunastu minutach dowódcy oddziału sochaczewskiego opanowali sytuację, a po pół godzinie powstańcy z podokręgu „Hallerowo” ponownie zajęli pozycje, teraz już na dobre.
Oddział porucznika „Jerzego”, zmniejszony, lecz nie pobity, odszedł wieczorem do Truskawki na zasłużony odpoczynek, mając przeświadczenie, że dobrze wykonał swoje zadanie. Tak też myśleli o nich inni. W dowód uznania za męstwo otrzymali od „Doliny” specjalny proporzec.
Plutonowy „Bronek” (Brunon Dawidowski) żołnierz z 3. szwadronu 27. Pułku Ułanów AK, pochodzący z Kaszub, z Linii pod Lęborkiem, nazwał pozycję pod Pociechą „Westerplatte”. Nazwa ta przyjęła się również wśród „Jerzyków”. Coś w tym jest, bowiem intensywność walk była podobna jak na tym prawdziwym Westerplatte we wrześniu 1939 r.
Podczas czterodniowych walk o Pociechę poległo 10 „Jerzyków” i kawalerzystów z 27. Pułku Ułanów AK. Liczba rannych wyniosła 21 ludzi. Straty nieprzyjaciela były oczywiście większe. Należy przyjąć, że w tych dniach zginęło co najmniej 30 własowców, a drugie tyle zostało rannych[26].
Placówka pod Pociechą została utrzymana, trakt dalej był dla Niemców zablokowany. Walki o tę placówkę trwały jednak do końca obecności Zgrupowania na terenie puszczy. Walki, jakie toczyły się w dniach od 27 sierpnia do 2 września 1944 r., były najkrwawsze i najbardziej intensywne.
Walki pod Pociechą
(Skan mapy, za: Jerzy Zabłocki – POS „Jerzyki” z „Miotłą” w tarczy)
Wypad na Truskaw
Walka o Pociechę pokazała, że Niemcom coraz bardziej zależy na odblokowaniu drogi prowadzącej z Leszna na Kazuń, przez Zaborów, Truskaw, Pociechę i Palmiry. Widać było, że chcą tego dokonać w trakcie najbliższych dni. Mimo że dotychczasowe ataki zostały krwawo odparte, zachodziła obawa, że trudno będzie utrzymać Pociechę, jeśli Niemcy ponawiać będą natarcia piechoty przy poważnym wsparciu artylerii, a być może także broni pancernej. Nie jest rzeczą łatwą trwać w okopach na piaszczystych wydmach, gdy przez wiele godzin nieprzyjaciel bezkarnie strzela z artylerii polowej i ciężkich dział. A wstrzelać się mógł łatwo, bo ani punktom obserwacyjnym artylerii, ani ustawionej niedaleko partyzanckich pozycji baterii wroga nie można było skutecznie przeciwdziałać. Pociski z broni maszynowej ani też moździerze nie dolatywały zarówno do Truskawia, jak i Sierakowa, a tam znajdowały się najbliższe stanowiska dział nieprzyjaciela.
Zachodziła też obawa, że Niemcy zdecydują się wziąć Pociechę w kleszcze, wkraczając w lasy nieco bardziej z zachodu i wschodu, a wtedy nie da się utrzymać placówki pod groźbą jej otoczenia i wybicia co do nogi.
Taki stan rzeczy nie dawał spokoju dowództwu „Grupy Kampinos”. Jeżeli Pociecha padnie, to nieprzyjaciel nie tylko będzie mógł niepostrzeżenie podchodzić lasami do Wiersz czy Truskawki, lecz przetnie najdogodniejszą drogę z puszczy na Żoliborz. Wtedy jakakolwiek poważniejsza pomoc Żoliborzowi stanie się prawie niemożliwa, a i poruszanie się łączników bardzo utrudnione.
Poza tym rozpoczęło się także częste, nękające ostrzeliwanie artyleryjskie Wierszy, Truskawki, Krogulca i Kiścinnego, jak i innych pobliskich wsi z baterii nieprzyjacielskich ustawionych w Truskawiu i Sierakowie. Wprawdzie nieobserwowany ogień artyleryjski prowadzony z dość znacznej odległości nie mógł być celny, ale za to był bardzo dokuczliwy.
Taki stan rzeczy nie mógł trwać dłużej. Trzeba było coś na to poradzić. Po przeprowadzeniu dokładnego rozpoznania stanowisk niemieckich stwierdzono, że większe zgrupowanie artylerii nieprzyjaciel zlokalizował w Truskawiu. Właśnie stamtąd Niemcy posyłali ogień artyleryjski na duży obszar, a przede wszystkim na Pociechę i zabudowania folwarczne w Zaborowie Leśnym. Stan liczebny oddziału nieprzyjacielskiego w Truskawiu wynosił ok. 500 żołnierzy, zakwaterowanych w wiejskich chatach. Chcąc artylerię niemiecką zmusić do milczenia, czyli zlikwidować stanowiska baterii, trzeba było dokonać głębokiego wypadu i stoczyć bitwę z oddziałem w samym Truskawiu.
Porucznik „Dolina” zdawał sobie sprawę z tego, że jego pododdziały, nieprzywykłe do długotrwałych walk pozycyjnych, z trudem utrzymywały pozycje pod Pociechą i Truskawiem pod długotrwałym i zmasowanym naporem nieprzyjaciela. Przełamanie na tym odcinku oporu leśnych stwarzało poważne zagrożenie dla całej „Grupy Kampinos”. Ponadto, oddziały RON-y zagradzały drogę do Warszawy, a tam przecież walczyła część „chłopców z lasu”, oczekując z Puszczy Kampinoskiej nowych dostaw broni i amunicji. Tymczasem tu, pod Pociechą, już od tygodnia toczył się frontowy bój o być albo nie być „Niepodległej Rzeczypospolitej Kampinoskiej” , powołanej pod koniec lipca 1944 r. (Teren obejmujący wsie Ławy, Łubiec, Roztokę, Kiścinne, Krogulec, Wędziszew, Brzozówkę, Truskawkę, Janówek, Pociechę, Zaborów Leśny oraz Wiersze, gdzie stacjonowało dowództwo „Grupy Kampinos”. Był to teren całkowicie wolny od okupanta, a władzę stanowili Polacy.)
Chodziło o rozbicie głównych sił nieprzyjaciela. W tym celu „Dolina” polecił przeprowadzenie dokładnego rozpoznania stanowisk niemieckich. Do Truskawia udał się szeregowiec „Sosna” (Józef Zych), który dokładnie ustalił, w których punktach wioski znajdują się nieprzyjacielskie stanowiska ogniowe karabinów maszynowych, artylerii i moździerzy oraz gdzie wystawiono ubezpieczenia i czujki.
Wieś Truskaw ciągnie się na przestrzeni około dwóch kilometrów. Jej zabudowania rozpoczynały się w pobliżu zagajników otaczających Izabelin i ciągnęły się dalej na północ aż do podmokłych łąk. odgradzających wieś od puszczy, na skraju której okopali się Polacy. Przez środek wsi prowadził szeroki trakt, miejscami prosty, miejscami zaś skręcający to w prawo, to w lewo. Na końcu wsi,w pobliżu łąk, stały zabudowania folwarczne, zaś nieco bliżej jej środka, przy kapliczce, rozwidlały się drogi, jedna na Pociechę, druga na Mariew. Znajdował się tam plac, jakby rynek, na którym ulokowany został nieprzyjacielski tabor. Stąd na północny wschód okopała się bateria artylerii. Od broniących skraju lasu partyzantów własowcy oddzieleni byli podmokłymi łąkami. Z prawego i lewego skrzydła rozciągały się pola ze skoszonym zbożem, będące pod zasięgiem broni maszynowej nieprzyjaciela. O niespełna trzy kilometry dalej znajdowała się wieś Sieraków, w której stacjonował inny batalion RON-y. W tej samej odległości, w Budach, stacjonowały pozostałe oddziały tego samego pułku. Również na tyłach, w Izabelinie, pełno było wojsk tej formacji.
Stan liczebny kolaborantów z RON-y w Truskawiu szacowano na około 500 ludzi.
„Dolina” postanowił rozstrzygnąć tę bitwę nagłym uderzeniem na Truskaw i Sieraków, z których to miejscowości prowadzono nękający ogień artyleryjski na pozycje „Jerzyków” i puszczańskiej kawalerii. Uderzenie to postanowiono przeprowadzić tylko siłami ochotników. Zgłosiło się ok. 600 chłopców. Wybrano 70 z oddziałów liniowych oraz 10 z oddziałów tyłowych. Określenie „oddziały tyłowe” w warunkach partyzanckich odnosiło się do kwatermistrzostwa, żandarmerii, gońców, kancelistów itd. Byli to jednak wszystko żołnierze zaprawieni w walce. Stanowili ostatni odwód, który niejednokrotnie ratował ciężką sytuację.
Sprawą najważniejszą było jednak przekonanie nowego dowódcy „Grupy Kampinos”, majora „Okonia”, o celowości wyprawy. Akcja rzeczywiście była bardzo ryzykowna. Na powodzenie można było liczyć tylko w przypadku uzyskania całkowitego zaskoczenia. Niepowodzenie spowodowałoby nie tylko ofiary w ludziach, ale odbiłoby się fatalnie na samopoczuciu oddziału i wpłynęłoby na obniżenie morale.
Resumując wszystkie „za” i „przeciw”, „Dolina” umocnił się w przekonaniu, że akcja ta musi się jednak udać.
Rozmowa z majorem „Okoniem” była bardzo trudna. Nie podzielał on wiary w powodzenie operacji, nie udało się go także przekonać, że można liczyć na sukces. „Dolina” postanowił pójść do niego po raz drugi. Czasu było niewiele. Znów czekała go dyskusja i przekonywanie. Podczas długiego życia w lesie „Dolina” wyrobił sobie nieomylny węch partyzancki – intuicję, która prawie nigdy go nie zawodziła. Ten wewnętrzny głos mówił mu, że operację tę należy wykonać jeszcze dziś, i nie wolno jej odkładać na później.
Przygotował oddział i poszedł po „ostatnie słowo” do dowódcy, aby uzyskać jego aprobatę. Udało mu się wreszcie go przekonać. Mjr „Okoń” zdecydował wówczas, że sam pójdzie na podobną akcję do sąsiedniej wsi Sieraków. Uzgodniono hasło i czas rozpoczęcia akcji na godzinę pierwszą w nocy.
Partyzanci odpoczywali, przygotowani w pełni do wymarszu. Wszyscy skupieni. Dla starszych była to tylko jeszcze jedna walka, dla nowicjuszy zaś chrzest bojowy, który wywoływał dobrze znany każdemu dreszcz emocji.
Była godzina 19.00 dnia 2 września 1944 r. „Dolina” przedstawił żołnierzom szczegółowy plan działania i cel, który do tej pory był tajemnicą. W plan wtajemniczeni byli tylko najbliżsi podkomendni „Doliny”. Plan przewidywał obejście wsi Truskaw i niespodziewane uderzenie na nieprzyjaciela od tyłu. Placówki na skraju lasu uprzedzono o akcji i nakazano czuwanie przez całą noc, by mogły przyjść w razie potrzeby z ewentualną odsieczą.
Osiemdziesięciu kilku ludzi podzielono na trzy grupy. Dowódcami poszczególnych oddziałów zostali mianowani: porucznik „Lawa” (Tadeusz Gaworski)[27], porucznik „Jastrząb”[28] i porucznik „Wulkan” (Lech Żabierek). [29]
Dwie grupy otrzymały zadanie niewypuszczenia wroga ze wsi z chwilą rozpoczęcia akcji oraz ubezpieczenia skrzydeł. Grupa środkowa miała zaś ubezpieczać tyły, niezależnie od głównego zadania, jakim było uderzenie w środek wsi.
Wyruszono o zmroku. Do czołowych placówek podwiozły partyzantów podwody, by mogli zaoszczędzić jak najwięcej sił na właściwą akcję.
Dojazd piaszczystymi dróżkami leśnymi trwał około dwóch godzin. Konie z wielkim wysiłkiem ciągnęły załadowane wozy. Bractwo siedzące na furmankach drzemało, pragnąc jeszcze trochę odpocząć przed pracowicie zapowiadającą się nocą. „Dolina” jechał z kilkoma chłopcami konno. Po zejściu z koni i wozów ruszono dalej na przełaj, przez krzaki, wprost na Truskaw. Przed dowódcą szło dwóch przewodników. Trzymano się nich blisko, starając się nie stracić z oczu w coraz gęstszych krzewach i zaroślach. Tylko szelest uschniętej trawy pod stopami przerywał ciszę nocy. Widna księżycowa noc nie różniła się wiele od dnia.
Maszerowano dwójkami w ciszy skrajem zarośli wzdłuż zabudowań wsi. Znajdowali się już nie dalej niż dwieście kroków od zabudowań. Noc była bezchmurna i nic, nawet na chwilę, nie przesłaniało księżyca. Mimo tak jasnej nocy na drugim końcu wsi znaleźli się niepostrzeżenie.
Zarządzono krótki odpoczynek. „Wulkan” poszedł ze swoim oddziałem na lewą stronę wsi, „Jastrząb” na drogę wiodącą środkiem, a „Lawa” od strony Sierakowa. „Dolina” z dwoma gońcami udał się za „Lawą”, uważając, że to właśnie ta grupa jako pierwsza powinna dopaść stanowisk artylerii niemieckiej, znajdujących się na przeciwległym skraju wsi.
Wszystkie grupy posuwały się wolno, przeszukując patrolami skrajne zabudowania, by znaleźć kogoś, kto by mógł udzielić najaktualniejszych informacji co do siły oraz rozlokowania wojsk nieprzyjacielskich.
Wieś zdawała się być całkowicie wyludniona. Domostwa były opustoszałe, a w stajniach i chlewach nie było śladu zwierząt. Tylko ciemne sylwetki szperaczy wnosiły w tę głuchą ciszę nieco życia. Trochę to niepokoiło, bowiem sytuacja stawała się niejasna.
Udało się wreszcie znaleźć jakiegoś starca. Na nieszczęście był on głuchy. Chcąc się z nim jakoś dogadać, trzeba go było sprowadzić do piwnicy. Tam „Jastrząb” coraz głośniej wydzierał się, aby wydobyć od niego jakiekolwiek informacje. Wiadomości, jakie uzyskano od starca, były bardzo cenne. Dowiedziano się bowiem, że dziś po południu przybył do wsi jeszcze jeden, większy oddział, przyprowadzając kilka dział i sporo wozów z amunicją.
Nieprzyjaciel zakwaterował się w domach od strony lasu. Wieczorem „zmobilizował” zaś na swój „użytek” płeć piękną” z całej wsi. Reszta ludności uciekła, zabierając ze sobą cały dobytek.
Siły nieprzyjaciela obliczano na około 1000 żołnierzy. Na naszą osiemdziesiątkę to jakby trochę za dużo (stosunek sił przedstawiał się jak 1:12). Jak sobie poradzić z kilkunastokrotną przewagą dobrze uzbrojonego nieprzyjaciela? Partyzanci mieli za sobą ważny atut, znajdowali się na jego tyłach. Zresztą wyglądało na to, że tej nocy wróg na pewno nie będzie zbyt pilnie czuwał.
Skradali się jak koty. Przy pokonywaniu płotów czy rowów nie było ani jednego słowa, żadnego stuknięcia ani trzasku sztachety. Jedynie księżyc, jak na utrapienie, świecił coraz jaśniejszym blaskiem, potęgując niesamowitość tej ciszy.
Dochodziła godzina pierwsza. Z każdą chwilą rosło podniecenie. Niepokój o los tego wypadu nie dawał „Dolinie” spokoju.
Nagle z głębi wsi wyrwały się dwie krótkie serie z pistoletu maszynowego. W tym momencie skończyła się rola „Doliny” jako dowódcy całości. Poszczególne grupy, współdziałające w ramach podanego na początku planu, musiały już polegać tylko na sobie.
Gdy padły pierwsze strzały, błyskawicznie rzucili się naprzód. Zachowywanie ostrożności było już teraz zupełnie zbędne. Każdy rozumiał, że najlepiej znaleźć się możliwie szybko jak najbliżej przeciwnika. Nieprzyjaciel został zaskoczony całkowicie. Od pierwszych strzałów erkaemu zapaliła się stodoła oraz stóg słomy na końcu wsi. Suchy materiał objęły natychmiast szerokie płomienie, oświetlając całe przedpole.
Z chat wybiegły pozostałe jeszcze kobiety, uciekając w stronę lasu. Przerwano ogień. Wszystkie grupy wykonały ostatni skok do przodu.
Wystarczyła jednak ta krótka przerwa, aby nieprzyjaciel trochę ochłonął. Po kilku przypadkowych seriach z broni maszynowej zaczęły padać pierwsze pociski z granatników i moździerzy. Ogień był na szczęście mało skuteczny. Zmieszano się już bowiem z przeciwnikiem, a pociski raziły go gęściej, był bowiem wielekroć liczniejszy i bardziej skupiony na całej przestrzeni, aniżeli atakujący.
W tej bezładnej strzelaninie trudno było rozróżnić pojedyncze wystrzały. Częste wybuchy granatów wzmagały zamieszanie, siejąc przy tym ogromne zniszczenie. Ogień objął już większą część wsi, a wiatr roznosił pożogę coraz dalej.
W blasku ognia widać było, jak chłopcy z lasu zwijają się żwawo i energicznie, siekąc z peemów na wszystkie strony. Akcja rozwinęła się na dobre.
Najgłębiej ze swoją grupą wdarł się „Jastrząb”. Był już w rejonie stanowisk artylerii. „Lawa” likwidował zaś w rowach grupki, które zdążyły uskoczyć ze wsi, aby zająć stanowiska zapasowe. „Wulkan” kładł pokotem uciekających w kierunku wsi Łazy. Raz po raz rozlegał się błagalny okrzyk ronowców: „Hospody, pomiłuj!”[30].
Strona polska identyfikowała się hasłem „sobota”, które por. „Dolina” ustalił w celu identyfikacji (swój–obcy).
Do stanowisk artylerii dostał się pierwszy wachmistrz „Zaremba” wraz z grupą swoich chłopców. W brawurowym i błyskawicznym natarciu wykończyli obsługę, która zdążyła się znaleźć przy działach. W ten sposób rozpoczęło się wykonanie głównego zadania, a mianowicie zniszczenie dział artyleryjskich. Wrzucano do luf granaty lub podkładano pod armaty wiązki słomy z kilkoma pociskami artyleryjskimi, a następnie podpalano. Wybuchające pociski robiły już swoje.
W pewnym momencie nastąpiła znowu piekielna kanonada. Na końcu wsi, na szerokiej, piaszczystej drodze stało kilkadziesiąt wozów załadowanych amunicją. Była to kolumna, która przybyła do Truskawia ostatniego popołudnia. Wozów nie zdążono jeszcze rozładować, konie stały jeszcze przy dyszlach. Widocznie zamierzano zabrać się za to następnego ranka.
Wszystko dokoła płonęło. Ogień objął sąsiednie zabudowania i przerzucał się na wozy. Konie, rżąc przeraźliwie, rzucały się w popłochu, plącząc i rwąc uprząż. Gdy większość wozów amunicyjnych zaczęła płonąć, wybuchy stały się tak częste, że odnosiło się wrażenie, iż gdzieś w pobliżu rozpoczęło się przygotowanie artyleryjskie przed wielką ofensywą.
Cała wieś wyglądała teraz jak wielkie morze ognia, a droga idąca jej środkiem jak tunel, którego sklepienie tworzyły płomienie palących się domów po obydwu jej stronach. Powtarzające się co chwila wybuchy amunicji na wozach robiły z daleka wrażenie sztucznych ogni. Było to niesamowite widowisko.
Chłopcy nie mogli odżałować utraty tak wielkiej ilości amunicji, która by się im przydała. Stało się tak dlatego, gdyż dojście do wozów było niemożliwe i zostało zamknięte przez morze szalejącego wokół ognia.
Bój trwał nadal, ale walka zdawała się już dogasać. Dochodziła czwarta rano. Zadanie główne zostało wykonane i to z nadwyżką.
W odległości około dwóch kilometrów od Truskawia znajdowały się inne niemieckie oddziały. Na nasze szczęście, w ciągu ponad trzech godzin krwawej bitwy, nie pospieszyły z pomocą.
Od strony Sierakowa nie było słychać żadnych odgłosów bitewnych, gdzie miał przeprowadzić akcję mjr „Okoń”. Tylko rozpaczliwe, trwożne wrzaski uciekających z Truskawia ronowców: Hospody, pomiłuj! rozlegały się daleko[31].
Małymi grupkami rozpoczęto wycofywanie się w kierunku folwarku Zaborów Leśny. Dołączył ze swoją grupą „Lawa”, prowadząc wóz z amunicją, oraz dzielna grupka „Zaręby”, ze swym działem dopiero co wczoraj przywleczonym tu przez Niemców spod murów Warszawy.
Około godziny szóstej powrócono na kwatery. Straty nieprzyjacielskie były olbrzymie. Zniszczono kilkanaście dział artyleryjskich, wyleciało w powietrze około trzydziestu wozów załadowanych amunicją.
Pogrom niemieckich oddziałów wypadł imponująco i mało kto mógł się pochwalić tak wielkim sukcesem, jaki przypadł w udziale naszym dzielnym chłopcom, a właściwie garstce najdzielniejszych. Kilka dni później łączniczka „Basia” dostarczyła dodatkowych, bardziej szczegółowych informacji na temat niemieckich strat w Truskawiu. Okazało się, że po tym pogromie Niemcy sprawili zbiorowy uroczysty pogrzeb swoim poległym kolegom z RON-y. A tych poległych, którzy oddali swoje głowy za cudzego wodza było około 250.
Ze zdumieniem porównywano straty własne poniesione w tej kilkugodzinnej rozprawie z ronowcami. Wynosiły one bowiem tylko siedmiu poległych. Było to wprost nieporównywalne z olbrzymimi stratami nieprzyjaciela, który dał się zaskoczyć, nie zdążył zorganizować obrony, a w przerażeniu uciekał, gdzie się tylko dało, aby ratować swoje marne, bandyckie życie.
Z uwagi na to, że na kilka godzin przed akcją przybył do Truskawia jeszcze jeden batalion nieprzyjaciela, o czym początkowo nie wiedziano, wyszło to na dobre, bo za jednym zamachem rozbito nie jeden, lecz dwa nieprzyjacielskie baony.
Mimo że w akcji na Truskaw straty nasze były znikome, jednakże bardziej bolesne, gdyż na tę wyprawę poszli najlepsi z najlepszych. Polegli wtedy: podporucznik „Tur” (Marcin Taszkan), kapral Jan Szostak, starsi strzelcy: Kazimierz Szczerbiński, Jan Łukaszewicz, „Sewer” (Kazimierz Jan Jarkowski), strzelcy: „Brązowy” (Jerzy Woźniak), „Kri„, Karol Piesewicz i Jerzy Zawadzki. Rany odniosło około dziesięciu żołnierzy[32].
Taka dysproporcja w stratach naszych i nieprzyjacielskich była możliwa tylko dzięki dobremu zaplanowaniu akcji, a przede wszystkim dzięki pełnemu zaskoczeniu wroga.
Zdobycz w postaci broni i amunicji okazała się dość znaczna. Gdyby istniała możliwość i czas na wyszukiwanie pozostawionego uzbrojenia po polach i na pobojowisku we wsi, zdobycz byłaby znacznie większa. Jednak ostrożność nie pozwalała na taką stratę czasu po bitwie i nadmierne przeciąganie struny. Zabrano więc tylko to, co wpadło w rękę, między innymi radiostację z akumulatorami, ciężki karabin maszynowy, 13 ręcznych karabinów maszynowych, 2 ciężkie moździerze, kilkanaście pistoletów maszynowych, zapas granatów i amunicji. Cenną zdobyczą było także działo artyleryjskie, które z dumą przyprowadzili do obozowiska chłopcy od „Zaremby”[33].
Dział można było zabrać znacznie więcej, gdyby były ku temu odpowiednie warunki. Poza tym prawie cała amunicja do dział objęta została pożarem, a potem wybuchała.
Wydano też rozkaz zniszczenia armat, które zostały dokładnie unieszkodliwione, z wielkim żalem, gdyż nie można było zabrać ich ze sobą.
Wypad majora „Okonia” (Alfonsa Kotowskiego) pod Sieraków w czasie, gdy „Dolina” atakował Truskaw, dyskretnie pominięto w powstańczej literaturze.
W czasie, gdy „Dolina” wyruszał z Wiersz na wypad do Truskawia, major „Okoń” przybył na pozycje ułanów 3. szwadronu pod Pociechą i rozkazał dowódcy szwadronu wachmistrzowi podchorążemu „Sumowi” (Narcyz Kulikowski), by wydzielił z każdego plutonu po dwie spieszone grupy, na czele których uderzy frontalnie na pozycje nieprzyjaciela pod Sierakowem. Na krótkiej odprawie przed wypadem „Sum” radził majorowi „Okoniowi” obejście okrężnym marszem Sierakowa i uderzenie na nieprzyjaciela od tyłu lub z flanki, jednak dowódca „Grupy Kampinos” decyzji swej nie zmienił[34].
Przed północą rozwiniętą tyralierą, przy jasno świecącym księżycu rozpoczęto atak. Od strony wsi cisza. Po dotarciu do wsi rozbudzony gospodarz wyjaśnił, że po południu tego dnia żołnierze RON-y zdjęli z okopanych pozycji działa i odjechali w kierunku Truskawia. Major Okoń nakazał powrót na stanowiska wyjściowe.
Gdyby batalion RON-y nie opuścił za dnia swych stanowisk pod Sierakowem, wyprawa majora „Okonia” wprost na pozycje nieprzyjacielskie zakończyłaby się podobną masakrą, jaka miała miejsce podczas ataków oddziałów piechoty na Dworzec Gdański w Warszawie.
Bez dobrego rozpoznania, a przede wszystkim nie wykorzystując manewru zaskoczenia, co było w warunkach partyzanckich najistotniejszym atutem, ułani skąpo uzbrojeni w broń maszynową, która w większości musiała pozostać pod Pociechą, nie mieli żadnych szans na osiągnięcie sukcesu w walce z okopanym przeciwnikiem, dysponującym liczną bronią maszynową.
Obrazek: Wypad na Truskaw
(Skan mapy za: Jerzy Koszada „Harcerz” – Grupa Kampinos.
Partyzanckie zgrupowanie Armii Krajowej walczące w Powstaniu Warszawskim)
Atak kawalerii na Marianów
Przed wymarszem ochotników na zwycięską wyprawę na Truskaw porucznik „Dolina” polecił dowódcy 27. Pułku Ułanów chorążemu „Nieczajowi” (Zdzisław Nurkiewicz)[35] przygotowanie uderzenia na jedną z miejscowości obsadzonych przez Niemców na południowym skraju Puszczy Kampinoskiej w okolicach Leszna. Chodziło o to, by utwierdzić niemieckie dowództwo w przekonaniu, że na terenie puszczy działają wielotysięczne oddziały partyzanckie.
Major „Okoń” uzależnił wyrażenie zgody na tę akcję od pomyślnych wyników natarcia na Truskaw.
Dowódca puszczańskiej kawalerii polecił swemu zastępcy podporucznikowi „Dąbrowie” (Zygmunt Koc)[36]dokonanie rozpoznania, wytypowanie odpowiedniej wioski nadającej się do skutecznego uderzenia i taktyczne opracowanie planu natarcia.
Wykonując zadanie wyznaczone przez porucznika „Dolinę”, przekazane mu do realizacji przez dowódcę pułku, chorążego „Nieczaja”, „Dąbrowa” wraz ze swym luzakiem, ułanem Romanem Łojko i plutonowym Witoldem Rudnikiem po południu 31 sierpnia 1944 r., dotarli do wsi Marianów. Za pierwszą z brzegu stodołą zostawił patrol z końmi, sam zaś udał się do chaty. Na jego widok z domu wybiegły kobiety z dziećmi, uciekając w pole. Zatrzymał jedną z nich, lecz z bezładnej plątaniny jej słów niewiele zrozumiał. W głębi chaty zastał mężczyznę, który poinformował, że Niemcy zajmują właśnie kwatery we wsi i przed chwilą wyszli z jego domu, udając się do sąsiadów.
Niezauważony przez nieprzyjaciela patrol wycofał się do pobliskiego lasu. Wniosek był prosty: jeśli Niemcy w ciągu dnia nie dostrzegli trzech uzbrojonych ludzi, to nocą będzie tu można przyprowadzić cały szwadron.
Po zapadnięciu nocy „Dąbrowa” w towarzystwie jednego z ułanów i leśnika „Gajowego” (Wacław Żebrowski) udał się do wsi, by dokładnie zbadać rozkwaterowanie i czujność nieprzyjaciela. Przypominało to niemal harcerskie podchody, tym razem znów dopisało im szczęście, gdyż trafili do gospodarstwa niezajętego przez Niemców. Dowiedziano się między innymi, że w Marianowie rozlokował się silny oddział ronowców. Udało się dokładnie rozpoznać także miejsca zakwaterowania, liczbę przeciwnika i miejsca rozmieszczenia wart i ubezpieczenia.
Po powrocie do Krogulca, siedziby dowództwa 27. Pułku Ułanów AK, „Dąbrowa” sporządził dokładny szkic sytuacyjny. Wynikało z niego, że w Marianowie stacjonują ronowcy w sile około dwóch kompanii. Ubezpieczenie było wystawione od strony północnej i wschodniej. Od południa nie wystawiono nawet straży, prawdopodobnie dlatego, że we wsi Grądy stacjonowała silna jednostka niemiecka. Również we wsi Powązki, położonej niewiele dalej na zachód od Marianowa znajdowały się wojska nieprzyjacielskie. Na tym kierunku również nie wystawiono ubezpieczenia.
Zaraz po powrocie ze zwycięskiego boju w Truskawiu porucznik „Dolina” uzyskał zgodę majora „Okonia” i zaakceptował przedstawiony mu przez chorążego „Nieczaja” plan natarcia na Marianów.
W tym czasie żołnierze RON-y zagospodarowywali się w Marianowie, okopując się rowami obronnymi. Podporucznik „Dąbrowa” przeprowadził dwa kolejne rozpoznania i stwierdził, że poza tym nic się nie zmieniło. Od strony Grąd i Powązek nadal nie wystawiano ubezpieczeń. Uderzenie powinno,więc pójść właśnie z tego kierunku.
Następnej nocy, to jest 3 września 1944 r., podobnego wypadu dokonały szwadrony kawalerii, uderzając w odległym od Wiersz o 30 km Marianowie. O godzinie 20.00 osiemdziesięciu ułanów uzbrojonych głównie w broń maszynową, w większości dobranych z 2. szwadronu wachmistrza Józefa Niedźwieckiego „Lawiny”, a tylko częściowo z 4. szwadronu podporucznika Aleksandra Pietruckiego „Jawora” (1. szwadron ubezpieczał zgrupowanie; 3. szwadron był jeszcze na pozycjach pod Pociechą), wyruszyło konno na akcję. Oddział zatrzymał się w lesie między Grabiną a folwarkiem Julinek, nieopodal Leszna. Tam ułani zsiedli z koni i okrężnym marszem, nadrabiając około czterech kilometrów, niepostrzeżenie przeszli między wioskami obsadzonymi przez nieprzyjaciela, by zatrzymać się bezpośrednio na tyłach Marianowa. Dwudziestu koniowodnych pod dowództwem szefa szwadronu, starszego wachmistrza Aleksandra Bohuna, pozostało przy koniach, natomiast pozycje wyjściowe do ataku zajęło pozostałych 60 ułanów[37].
Już wcześniej podporucznik „Dąbrowa”, na rozkaz dowódcy pułku, podzielił oddział na siedem grupek, dokładnie na tyle, ile domów w Marianowie zajęli ronowcy. Dowódcami tych grupek zostali wyznaczeni, zaprawieni w walkach podoficerowie: zastępca dowódcy 2. szwadronu plutonowy Konstanty Downar, plutonowy „Łotysz” (Jan Lewicki), plutonowy Antoni Czarny, plutonowy Hipolit Żywicki, plutonowy Stanisław Krajewski, kapral „Świerk” (Stanisław Wołosewicz) i kapral Michał Mikucki[38].
Z pierwszą grupą poszedł „Dąbrowa”, z ostatnią zaś „Nieczaj”. Sygnałem do rozpoczęcia akcji miała być zielona rakieta, a do zakończenia biała. Rozpoczęcie akcji zaplanowano przed wschodem księżyca, tuż po północy.
Dochodziła godzina trzecia, księżyc był bliski pełni i oświetlał całą okolicę. Cele ataku widać było jak na dłoni. Wokół panowała absolutna cisza, wieś spała mocnym snem, nawet żaden pies nie zaszczekał. Również placówki nieprzyjaciela, nieopodal których partyzanci z powodzeniem przekradali się w odległości niespełna dwustu metrów, wydawały się jak bez życia[39].
Nagle padł strzał i w niebo z sykiem poszybowała zielona rakieta. W tej samej chwili spieszeni ułani ruszyli do natarcia. Każda z sekcji uderzyła na uprzednio wyznaczone gospodarstwo, otwierając gwałtownie ogień. Walka trwała około pół godziny, ułani przeszli przez wioskę jak huragan, strzelając do wybiegających z chat w kalesonach i koszulach półprzytomnych nagłym zerwaniem ze snu własowców, zgarniając niby mimochodem cały ich pluton do niewoli.
Uderzenie zakończyło się pełnym sukcesem. Zabrano ze sobą zdobytą broń, partyzanci natychmiast po wystrzeleniu przez „Dąbrowę” białej rakiety zawrócili prosto do lasu, gdzie pozostawili konie. Tymczasem tam skąd przyszli strzelanina rozgorzała na dobre. To odezwały się, natychmiast po pierwszych strzałach, wzmocnione placówki niemieckie w Powązkach, Grabinie i innych miejscowościach, kierując ogień karabinów maszynowych na Marianów, skąd po wycofaniu się Polaków usiłowały wydostać się z pogromu niedobitki dwóch kompanii ronowców.
Nad Marianowem stanęła łuna ognia. W walce zginęło około sześćdziesięciu własowców i Niemców, dwudziestu czterech wzięto do niewoli, zdobyło dwa erkaemy, siedem pistoletów maszynowych, kilka koni z siodłami i kilkadziesiąt karabinów. Spośród ułanów zginął starszy wachmistrz „Bogusz” (Aleksander Kraszewski) z 4. szwadronu, zaś rany odnieśli starszy wachmistrz Konstanty Downar, wachmistrz „Świerk” (Stanisław Wołosewicz), kapral Kazimierz Jankowski, Konstanty Skrzetuski i „Marchewka” (Józef Sosnowski)[40].
Niebawem okazało się, że pogrom kolaborantów z RON-y, którzy tak okrutnie dali się we znaki mieszkańcom Warszawy, jak i okolic, był całkowity. Po trzech dniach walk partyzanci mogli odetchnąć z ulgą po zadanych Niemcom ciosach.
W kilka dni później podczas patrolu w ręce podporucznika „Dąbrowy” wpadł podoficer z oddziału RON-y i kilku Kazachów. Wzięto także do niewoli Kazacha w stopniu kapitana.
„Dąbrowa” zaproponował „Dolinie” wykorzystanie owego kapitana do pertraktacji z batalionem Kazachów stacjonującym we wsi Czarnowo. Major „Okoń” nie sprzeciwił się temu pomysłowi. W tym samym czasie sowieccy żołnierze, którzy zbiegli z niemieckiej niewoli i dołączyli do „Grupy Kampinos” pisali po rosyjsku ulotki wzywające żołnierzy RON-y do przechodzenia na stronę polskich partyzantów, co jeszcze bardziej zwiększyło stan demoralizacji w szeregach przeciwnika. W ciągu tygodnia w małych grupkach zgłosiło się do Wiersz kilkudziesięciu żołnierzy RON-y, deklarując chęć walki z Niemcami[41].
Rozmowy z batalionem kazachskim okazały się pomyślne. Doszło do tego, iż ustalono nawet dzień i godzinę, kiedy to Kazachowie zlikwidują swoich niemieckich dowódców i przejdą na polską stronę. Na ich spotkanie porucznik „Dolina” pojechał na czele 3. szwadronu. Okazało się jednak, że Niemcy zorientowali się w sytuacji, w wyniku czego batalion został rozbrojony, a Kazachów osadzono za drutami obozu w Ożarowie.
Warto było jednak podjąć te dwa ryzykowne, „kmicicowskie” wypady, choć stracono kilkunastu ludzi. Nie była to jednak bitka dla samej bitki, lecz walka oparta o rozumną decyzję, doskonale przygotowana i znakomicie wykonana. W wyniku tych dwóch akcji oddziały niemieckie zostały wycofane z południowej strony Kampinosu. Nie wytrzymywały bowiem psychicznie nawet własnej strzelaniny, którą ubezpieczały się zwyczajowo, na wszelki wypadek. Jak wynikało z notatek znalezionych przy zabitych ronowcach, przysłano ich z Warszawy do Kampinosu na zasłużony odpoczynek po ciężkich walkach z oddziałami powstańczymi w mieście. W czasie tego odpoczynku mieli zlikwidować „bandy” w Kampinosie.
Rozbicie grupy szturmowej RON-y na pewno w jakiś sposób pomogło walczącej Warszawie, a zarazem odroczyło zwycięstwo niemieckie w stolicy. Jeśli zaś chodzi o „Grupę Kampinos”, to można było mieć pewność, że przez kilka, a nawet kilkanaście następnych dni nie uda się Niemcom zorganizować poważniejszego uderzenia na Puszczę Kampinoską. Uderzenie takie nastąpiło dopiero pod koniec września. Niemcy podejrzewając, że będą walczyć ze znacznym i dobrze uzbrojonym przeciwnikiem do walk z partyzantami zmobilizowali ogromne siły piechoty, liczne jednostki pancerne, a także lotnictwo.
Wypad na Marianów
(Skan mapy za: Jerzy Koszada „Harcerz” – Grupa Kampinos.
Partyzanckie zgrupowanie Armii Krajowej walczące w Powstaniu Warszawskim)
Bibliografia:
Jerzy Koszada „Harcerz” – Grupa Kampinos. Partyzanckie zgrupowanie Armii Krajowej walczące w Powstaniu Warszawskim; Warszawa 2007
Jerzy Krzyczkowski „Szymon” – Konspiracja i powstanie w Kampinosie; Warszawa 1961
Jerzy Zabłocki – POS „Jerzyki” z „Miotłą” w tarczy; Warszawa1994
Adolf Pilch „Góra”, „Dolina” – Partyzanci trzech puszcz; Mireki 2013
Marian Podgóreczny „Żbik” – Doliniacy; Mireki 2013
Drogi cichociemnych – praca zbiorowa; Warszawa 2008
Opowieść kampinoska 1944 – Tomasz Łukaszewicz; Warszawa 2013
Puszcza Kampinoska – Jaktorów 1944 – Szymon Nowak; Warszawa 2011
[1]Adolf Pilch „Góra”, „Dolina (1914-2000). Cichociemny zrzucony do kraju w lutym 1943 r. z przydziałem do Nowogródzkiego Okręgu AK. Jeden z wybitniejszych dowódców oddziałów Armii Krajowej, w stopniu kolejno podporucznika, porucznika (1944) i majora (1945?). Walczył w ponad 200 bitwach i potyczkach, w zdecydowanej większości zwycięskich. Odznaczony orderem Virtuti Militari V klasy oraz czterokrotnie Krzyżem Walecznych.
[2]Zdzisław Nurkiewicz, „Noc”, „Nieczaj”, „Bator”, „Błyskawica” (1901-1980) – rotmistrz Wojska Polskiego. W latach 1942-1944 organizował w Puszczy Nalibockiej Dywizjon 27. Pułku Ułanów (nazywany przez miejscową ludność „Legionem Nurkiewicza” lub „Królem Nocy”). Od lipca 1944 do stycznia 1945 r. walczył w Puszczy Kampinoskiej, Powstaniu Warszawskim i w lasach opoczyńskich. Rozbudował dywizjon i był jego ostatnim dowódcą. W czasie walk był dwukrotnie ranny. Ostatnie boje toczył wspólnie z 25. Pułkiem Piechoty AK Ziemi Piotrkowskiej. Po wojnie w 1959 r. został aresztowany przez funkcjonariuszy UB, a następnie skazany przez sąd na karę śmierci, później zamienioną na 15 lat ciężkiego więzienia. Dopiero w marcu 2005 r. został całkowicie zrehabilitowany.
[3]„…W związku z przedłużającą się walką Warszawy oddziały dobrze uzbrojone powinny udać się najszybszymi marszami na pomoc walczącej stolicy, zaatakować niemieckie posterunki na krańcach miasta oraz przebijać się celem wzięcia udziału w walkach ulicznych w centrum”. Jerzy Koszada „Harcerz” – „Grupa Kampinos”. Partyzanckie zgrupowanie Armii Krajowej walczące w Powstaniu Warszawskim; Warszawa 2007
[4]Józef Krzyczkowski „Szymon” (1901-1989) –pułkownik Wojska Polskiego, uczestnik Powstania Warszawskiego. Był oficerem rezerwy 32. Pułku Piechoty. Walczył w wojnie obronnej 1939 r.. Należał do Polskiej Organizacji Wojskowej, uczestniczył w wojnie z Rosją. Od 1941 r. był kolejno żołnierzem Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. Dowodził VIII Rejonem VII Obwodu AK Okręgu Warszawskiego. W 1942 r. otrzymał awans na kapitana. W Powstaniu Warszawskim dowodził „Grupą Kampinos”, ciężko ranny w ataku na lotnisko bielańskie. Odznaczony orderem Virtuti Militari. Zmarł w wieku 88 lat; pochowany na cmentarzu w Laskach pod Warszawą.
[5]„Młociny z dn. 11.08.44 r.
Dowództwo Pułku Palmiry-Młociny
Np. dn. 11.08.44 r. godz. 8.20
Rozkaz
Zgodnie z decyzją Komendy Głównej Armii Krajowej wszystkie oddziały walczące o wolność Polski Wielkiej Niepodległej i Demokratycznej zostały zespolone w oddziałach AK. Na terenie Palmir, Młocin i Puszczy Kampinoskiej został sformowany pułk Palmiry-Młociny, który my tworzymy.”
Jerzy Koszada „Harcerz” – „Grupa Kampinos”. Partyzanckie zgrupowanie Armii Krajowej walczące w Powstaniu Warszawskim; Warszawa 2007
[6]„D-ca Pułku Palmiry-Młociny
8.8.1944 r.
Do Por. Doliny
W związku z tym, że nie mogę normalnie dowodzić oddziałami walczącymi przekazuję Panu dowodzenie bojowe oddziałami VIII Rejonu. Poza tym zawiadamiam Pana, że na skutek rozkazu D-wa A.K. L.15/III z 7.VIII.44 r. godz. 20.15 wszystkie oddziały na terenie Puszczy Kampinoskiej zostały podporządkowane mnie, a tym samym Panu. Organizować je Pan będzie wedle własnego uznania. Przesyłam Panu odpis rozkazu K.G.
Szymon kpt. Dowódca Pułku”
Jerzy Koszada „Harcerz” – „Grupa Kampinos”. Partyzanckie zgrupowanie Armii Krajowej walczące w Powstaniu Warszawskim; Warszawa 2007
[7]Karol Jan Ziemski „Wachnowski” (1895-1974). Uczestnik wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., uczestnik wojny obronnej 1939 r.. Od 1940 r. w konspiracji, oficer Komendy Głównej AK. Zastępca dowódcy Okręgu Warszawskiego AK. Uczestnik Powstania Warszawskiego, dowódca Grupy „Północ” broniącej Starego Miasta. Zastępca dowódcy Warszawskiego Korpusu Armii Krajowej. Po wojnie na emigracji, działacz organizacji kombatanckich.
[8]„D-wo; „Grupy Północ”
- Dn. 9. VIII. 44
Do mjr. „Okonia”
Z rozkazu D-wa AK/L2/III z dn. 10.VIII.44 g. 11.00 wyznaczam Pana mjra wraz z ekipą dowódczą i łącznościową do objęcia D-wa nad oddziałem «Szymona» (który jest ranny). Po zorganizowaniu oddziałów uderzyć z lasów kampinoskich na W-wę z zadaniem odciążenia działania npla na oddziały walczące w W-wie. Uderzenie na Parysów lub Koło poprzez cmentarze powązkowskie i szukać połączenia ze zgrupowaniem ppłk. „Radosława”, które walczy w rejonie Stawki-Okopowa. Musi pan równocześnie szukać łączności z oddziałem podokręgu Hallerowo, których dowódca otrzymał podobne zadanie.
D-ca „Grupy Północ” „Wachnowski” płk”
Szymon Nowak Puszcza Kampinoska – Jaktorów 1944
[9]Alfons Kotowski „Okoń” (1899-1944) –major Wojska Polskiego. Walczył w wojnie obronnej 1939 r. Od początku okupacji działał w konspiracji. Od lipca 1944 dowódca batalionu „Pięść”, a od 16 sierpnia dowódca „Grupy Kampinos”. Pod koniec września podjął na czele swego oddziału próbę przebicia się w rejon Gór Świętokrzyskich zakończoną klęską („Grupa Kampinos” została otoczona i rozbita przez Niemców 29 września 1944 w bitwie pod Jaktorowem). Kotowski zginął podczas tego boju w niewyjaśnionych okolicznościach. Pochowany na cmentarzu wojennym w Budach Zosinych. Odznaczony Orderem Virtuti Militari.
[10]Adolf Pilch „Góra”, „Dolina” – Partyzanci trzech puszcz
[11] SS – Sturmbrigade RONA (Brigade Kaminski) – Brygada Szturmowa SS „RONA”, Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa (RONA). Formacja kolaborancka powołana na początku 1943 r. pod dowództwem Bronisława Kamińskiego, z głównym zadaniem zwalczania partyzantki sowieckiej. Wskutek ofensywy sowieckiej wycofała się na zachód. Latem 1944 r. przeorganizowana i wcielona w szeregi SS. Od 4 sierpnia 1944 do 26 sierpnia 1944 r. walczy w sile pułku szturmowego – około 1,7 tys. ludzi pod dowództwem Sturmbannführera der SS Iwana Dienisowicza Frołowa – w zachodniej części Warszawy, następnie zdziesiątkowana i przeniesiona do Puszczy Kampinoskiej do walk z partyzantami. Wsławiła się niechlubną pacyfikacją Ochoty w sierpniu 1944 r. Ogólnie zginęło około 800 żołnierzy RON-y, czyli połowa stanu wyjściowego. Większość w Kampinosie.
[12]Powstańcze Oddziały Specjalne „Jerzyki” (POS „Jerzyki”) polska cywilno-wojskowa organizacja konspiracyjna, działająca w okresie od jesieni 1939 r. do stycznia 1945 r. na obszarze Generalnego Gubernatorstwa i części ziem wcielonych do Rzeszy. Dowódcą, a zarazem komendantem był Jerzy Strzałkowski „Jerzy” (1911-1991); płk Wojska Polskiego.
[13] Jerzy Strzałkowski „Jerzy” (1911-1991); wychowanek Zakładu Wychowawczego dla Dzieci Syberyjskich w Wejherowie. Ukończył tam gimnazjum i uzyskał maturę, po czym w 1928 r. opuścił Zakład. Podjął pracę zarobkową i rozpoczął studia na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. W wojnie obronnej 1939 r. w stopniu porucznika dowodził kompanią 36. Pułku Piechoty Legii Akademickiej. Po zakończeniu działań wojennych powrócił do Warszawy i zaangażował się w działalność konspiracyjną. Podczas Powstania Warszawskiego dowodził batalionem „Jerzyków” na Starówce. 22 sierpnia wyruszył kanałami z Placu Krasińskich w stronę Puszczy Kampinoskiej po broń i amunicję dla powstańców. 17 stycznia 1945 r. „Jerzy” wydał rozkaz rozwiązujący organizację. Aresztowany przez UB już 1 sierpnia 1945 r., po ciężkich przesłuchaniach zwolniony pod koniec października. W 1973 r. przeszedł na emeryturę, prowadził działalność społeczno-wychowawczą w TPD i pracował w organizacjach kombatanckich. Zmarł w maju 1991 r.. Pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
[14]Jerzy Krzyczkowski „Szymon” – Konspiracja i powstanie w Kampinosie
[15]Narcyz Kulikowski, „Sum” (1912–1944); dowódca 3. szwadronu 27. Pułku Ulanów AK. Urodzony w Stołpcach, zginął 29 września 1944 r. w bitwie w okolicach Jaktorowa (rozbicie „Grupy Kampinos”).
[16]Jerzy Krzyczkowski „Szymon” – Konspiracja i powstanie w Kampinosie
[17]Jerzy Krzyczkowski „Szymon” – Konspiracja i powstanie w Kampinosie
[18]Jerzy Krzyczkowski „Szymon” – Konspiracja i powstanie w Kampinosie
[19]Marian Podgóreczny „Żbik” – Doliniacy
[20]Zdzisław Pajewski „Zych” (1919–1979) zastępca dowódcy POS „Jerzyki” w Kampinosie. W okresie Powstania Warszawskiego walczył na Starym Mieście, Żoliborzu i w Kampinosie. Zmarł w Warszawie (podać datę).
[21]Jerzy Krzyczkowski „Szymon” – Konspiracja i powstanie w Kampinosie
[22]Jerzy Zabłocki – POS „Jerzyki” z „Miotłą” w tarczy
[23]Jerzy Krzyczkowski „Szymon” – Konspiracja i powstanie w Kampinosie
[24]Marian Podgóreczny „Żbik” – Doliniacy
[25]Władysław Starzyk „Korwin” (1904-1960) dowódca tzw. batalionu „sochaczewskiego” w trakcie walk w Puszczy Kampinoskiej w sierpniu i wrześniu 1944 r.
[26]Jerzy Zabłocki – POS „Jerzyki” z „Miotłą” w tarczy
[27] Tadeusz Gaworski, „Lawa” (1916-1963) kapitan cichociemny. W Kampinosie od sierpnia 1944 r., dowódca lotniczej kompanii szturmowej. Zrzucony do kraju w styczniu 1943 r.
[28]Wolski Aleksander, „Sokół”, „Jastrząb”, s. Władysława, ur. 12.12.1911 r., porucznik, zastępca kwatermistrza pułku „Palmiry-Młociny”, poległ 29.09.1944 r. wJaktorowie.
[29]Lech Żabierek „Wulkan” (1918-2003), porucznik cichociemny. Zrzucony do kraju w marcu 1943 r., w Kampinosie od sierpnia 1944 r. W Zgrupowaniu oficer do zadań specjalnych.
[30]Marian Podgóreczny „Żbik” – Doliniacy
[31]Adolf Pilch „Góra”, „Dolina” – Partyzanci trzech puszcz
[32]Adolf Pilch „Góra”, „Dolina” – Partyzanci trzech puszcz.
[33]Adolf Pilch „Góra”, „Dolina” – Partyzanci trzech puszcz.
[34]Marian Podgóreczny „Żbik” – Doliniacy
[35]. Ten przypis już jest jako 2
[36]Zygmunt Koc „Dąbrowa” (1908–1988); porucznik. W Puszczy Kampinoskiej zastępca dowódcy 27. Pułku Ułanów AK.
[37]Marian Podgóreczny „Żbik” – Doliniacy
[38]Marian Podgóreczny „Żbik” – Doliniacy
[39]Marian Podgóreczny „Żbik” – Doliniacy
[40]Marian Podgóreczny „Żbik” –Doliniacy
[41]Marian Podgóreczny „Żbik” – Doliniacy