W końcu września 1944 r., gdy natężenie walk w Warszawie znacznie osłabło, Niemcy zdecydowali się na oczyszczenie Puszczy Kampinoskiej. Obawiali się bowiem pozostawić na tym terenie polskie oddziały partyzanckie, które w przypadku sforsowania Wisły przez Sowietów na odcinku między Warszawą a Modlinem znalazłyby się bezpośrednio na ich zapleczu. Powołali w tym celu specjalną grupę złożoną z doborowych jednostek SS w sile około 6 tys. żołnierzy, podzieloną na grupy: południową i północną z poleceniem rozpoczęcia ataku w dniu 27 września z kilku stron. Atak z udziałem broni pancernej i artylerii poprzedzono zwiadem lotniczym i bombardowaniami wiosek, w których kwaterowali partyzanci. Tak rozpoczęła się operacja Sternschnuppe (Spadająca Gwiazda).
Od ranka 27 września oddziały puszczańskie broniły się na wszystkich kierunkach, dowódca Zgrupowania mjr Okoń Alfons Kotowski zdał sobie sprawę, że dalsza obrona będzie niemożliwa i podjął decyzję wyjścia w kierunku Gór Świętokrzyskich. Wymarsz rozpoczęto wieczorem. Po przebyciu nocą około 20 km osiągnięto miejscowość Bieliny. Dzień 28 września przeznaczono na wypoczynek, przed nocnym marszem. Podczas postoju nie przeorganizowano długiej pojedynczej kolumny marszowej, gdyż nie wyraził na to zgody mjr Okoń. Podczas dalszego marszu w nocy końcowa część kolumny została zaatakowana przez Niemców. Nad ranem straż przednia dotarła w pobliże toru kolejowego Warszawa – Żyrardów, a między godziną 7 a 8 większość Grupa Kampinos znalazła się w pobliżu wsi Budy Zosine. Mjr Okoń zarządził postój na odpoczynek i oczekiwanie na resztę kolumny. Mimo protestów oficerów argumentujących, że postój można zarządzić po przebyciu torów kolejowych i osiągnięciu niedalekiego lasu radziejowskiego, mjr Okoń nie zmienił swojej decyzji.
Gdy koło godziny 11 mjr Okoń zarządził dalszy marsz okazało się, że tory zostały obsadzone przez Niemców. Atak piechoty został odparty przez pociąg pancerny. Grupa Kampinos została otoczna przez silne oddziały niemieckie ze wszystkich stron. Całodzienna bitwa doprowadziła do rozproszenia Grupy Kampinos. Poległo około 150 żołnierzy w tym mjr Okoń, szacuje się, że około 150 żołnierzy dostało się do niewoli około 200 zostało rannych. Wielu rannych uratowała miejscowa ludność oraz oddziały węgierskie. Pozostali w małych grupach lub pojedynczo, korzystając z ciemności, opuszczali pole walki w różnych możli¬wych kierunkach.
Tak we swoich wspomnieniach opisują uratowani żołnierze Grupy Kampinos zaangażowanie okolicznej ludności cywilnej w udzieloną im pomoc po bitwie.
Zygfryd Bernard „Sęp”; starszy ułan – Grupa „Kampinos” 3. Szwadron 27. pułku Ułanów
„… Wiozą nas dalej, zawieźli nas do Żyrardowa. W Żyrardowie już pełno ludzi na ulicach, bo ludzie słyszeli, bo to się odbywało niedaleko Żyrardowa. Wiedzieli, że tam był straszny bój. Ludzie z Żyrardowa, co mieli, to nam rzucali, papierosy. Co z nami zrobią Niemcy nie wiemy. Rannych w tym transporcie, co my byliśmy, to było z osiemdziesięciu, może dziewięćdziesięciu. Rozbili nas w kilka grup. W Żyrardowie było kilka szpitalików przyzakładowych, więc do jednego z nich wzięli i mnie. Tam wzięli trzydziestu paru, ulokowali w szpitaliku, ułożyli na korytarzu, zaraz przyszli sanitariusze. Obsługa była polska, bo to były szpitale przyzakładowe. Zaraz nam wszystkim pościnali włosy i lekarze przyszli szybko, bo to Polacy, polski szpital, ale Niemcy cały czas pilnują. Tam ulokowali i obstawili, przy każdym pokoju, bo były zajęte trzy czy cztery pokoje, sale, to w każdej stał Niemiec, pilnował nas. Tam nas trzymali kilka dni. W Żyrardowie była pani Krystyna Mystkowska, ona była przewodniczącą RGO (Rada Główna Opiekuńcza), to wystarała się u Niemców, załatwiła, bo później się dowiedzieliśmy o tym, czy będzie mogła nam dać jakąś pomoc. Jakoś ubłagała Niemców i Niemcy pozwolili. Przychodzili cywile i przynosili nam papierosy, jakieś pożywienie, tak że się nami opiekowali. Organizacja miejscowa, podziemie miejscowej organizacji w Żyrardowie wykradło kilku naszych, którzy byli ranni, ale mogli chodzić. Jak Niemcy się zorientowali, że brakuje rannych, to przyjechali samochodami sanitarnymi, resztę nas zabrali i wywieźli do Skierniewic…”
Filipek Danuta „Lala”; sanitariuszka, łączniczka; Grupa „Kampinos”
„…Poszliśmy do Żyrardowa. Wszędzie stały czujki niemieckie, ale zobaczyli, że idzie gromadka, rodzina, to tylko nas spytali dokąd idziemy? Do Żyrardowa. Puścili nas. Co będą z taką rodziną robili? Pewnie nie przypuszczali, że jesteśmy z partyzantki. Poszliśmy do Żyrardowa. W Żyrardowie powstał punkt konspiracyjny. Mama z rodziną dostała od RGO jakiś pokoik, w którym można było zatrzymać się. Załatwił to pracownik RGO pan Parypiński. Jak tylko pocztą pantoflową dowiedzieli się, wszystkie rozbitki partyzanckie zaczęli się w tym pokoju spotykać. Na moją mamę mówili mamuśka. Mamuśka była do wszystkiego, bo chłopcy byli młodzi, moja mama pasowała niejako jako matka. Zresztą i pseudonim miała Mama. W pokoju tym był punkt zborny. Znalazł się tam porucznik Wyrwa Bohdan Jaworski, zastępca dowódcy pułku Palmiry-Młociny i bardzo dużo sanitariuszek i łączniczek. Te, które wiedziały, że jest punkt zborny, to do nas zaraz przylgnęły. Pamiętam Jadwigę Bałabuszko Blizna, Jadwigę Górską Jadzia, Zofię Kozłowską Sowa, Władysławę Piątkowską Włada, Apolonię Sierżyńską Ziuta, Irenę Szczygłowską Mała, Hankę Balcerską-Pierzchała i ppor. Mikołaja Steckiego Nowina, który był zastępcą dowódcy 2. kompanii, ranny w twarz w bitwie o lotnisko bielańskie. Grupa ta zajęła się wyszukiwaniem ukrywających się po bitwie rozbitków, zaopatrywała ich w cywilne ubrania, dokumenty i pieniądze. Trzeba było, […] jakoś chłopców zabezpieczyć, żeby mogli chodzić, coś robić. Byli bez żadnych dokumentów, przecież zaraz by ich wyłapali. Jak to robiono, nie wiem, w każdym razie dostaliśmy druki kenkart (bo wszyscy musieli mieć [dokumenty] niemieckie) i ja jako łączniczka miałam bardzo trudne zadanie. Też to doskonale pamiętam, bo się strasznie bałam. Miałam na sobie podkoszulkę, ale to nie była koszulka stylonowa. Myśmy nosili koszule lniane, myśmy byli ze Wschodu, tam bardzo dużo lnu uprawiano, tkano i myśmy koszule lniane miały, grube były te koszule. Pod koszulą byłam obłożona pustymi kenkartami. Moim zadaniem było jechać z tym do Skierniewic, do punktu, który mi podali, żeby kenkarty podstemplowano, wypisano i z tymi kenkartami miałam wrócić z powrotem. Ponieważ byłam ze Wschodu, nie byłam otrzaskana, że tak powiem, obyta. Przy mamuśce się cały czas żyło, to nie bardzo samodzielnie umiałam sobie radzić. Ale tu trzeba było, przecież byłam żołnierzem. Chodziłam w oficerkach, długie, wysokie buty były i miałam warkocze. Miałam piętnaście lat. Na Kresach Wschodnich nosiło się długie warkocze. Też [takie] miałam, byłam po prostu podlotkiem. Poszłam na dworzec w Żyrardowie, a wówczas ludzie wędrowali. Nie było wagonów pulmanowskich jak dzisiaj, były wagony bydlęce. Były szeroko otwierane drzwi i u góry wąskie okienko bez szyby. Wszystkie wagony były dla zwierząt. Jak przeszłam na dworzec, był tłum ludzi. Wszyscy z tobołami w kocach albo w prześcieradłach. Nie było walizek, nie było neseserów żadnych, tylko rzeczy swoje ludzie w tobołkach mieli powiązane i z tym pchali się wszyscy do wagonu. Biegałam naokoło, nigdzie nie mogłam się wcisnąć. Wiedziałam, że muszę jechać. Przez okienko ludzie, którzy tam byli, pomogli mi. Zobaczyli, że dzieweczka biega sobie, nie może się wcisnąć, nie może wejść do wagonu. Wyciągnęli ręce po mnie, ci na dole mnie podciągnęli do góry i wciągnęli mnie przez okienko do środka. Tym sposobem pojechałam.
Przyjechałam do Skierniewic, których nie znałam w ogóle. Miałam dotrzeć do tartaku. Nie wiedziałam, gdzie [to] jest, ale dopytałam się. Nadchodził wieczór. Znalazłam tartak, ale okazało się, że [teren] jest ogrodzony, a [za] ogrodzeniem biegają dwa wielkie brytany. Zdawało mi się, że to niedźwiedzie, takie olbrzymie psy biegały za [tym] płotem. Miałam pietra niesamowitego, bo nie wiedziałam, jak się tam dostać, jak tam wejść. [Obawiałam się], że psy mnie zjedzą natychmiast, [gdy] tylko zrobię krok za [ogrodzenie]. Doszłam do furtki i zaczęłam krzyczeć: Halo, halo, halo!. Dzisiaj są dzwonki, dawniej przecież nie było. Wyszedł ktoś, pomógł mi, zaprowadził mnie do tartaku. Wiedzieli [o co chodzi, czekali na mnie]. Nakarmili mnie, dali mi kolację, położyli spać i powiedzieli, że jutro rano pojadę z powrotem. Mieli pieczątki do kenkart, uzupełnili wszystko. Co pisali, jak pisali, nie umiem powiedzieć. Żadnej nie czytałam. Po prostu powkładałam sobie wszystko, jeszcze jedna pani mi układała, żeby mi nic nie sterczało. Z tym wróciłam [do Żyrardowa]. Byłam dumna. Chyba właśnie dlatego to pamiętam, że tak strasznie się bałam. Później każdy na własną rękę się starał.
Jeszcze – co myśmy jedli? Było RGO, gdzie gotowano zupę dla potrzebujących. Myśmy tam chodzili na obiady. Te obiady to była kartoflanka na koninie. Pamiętam, że wtedy pierwszy raz jadłam koninę. Jak mi smakowała! [Byliśmy głodni]. Poza tym nie wiem skąd (byłam za mała, nie byłam wtajemniczona), podobno ktoś dostarczał puszki gotowe. Raz się zatrułam taką puszką. Myślałam wtedy, że umrę, bo leżałam trzy dni [półprzytomna]. Torsje miałam i leżałam w gorączce. Puszka była nieświeża. To się pamięta. Myśmy byli już opóźnieni w edukacji, a moja mama była nauczycielką, wiedziała, co to znaczy, że nie jesteśmy w szkołach. Dowiedziała się, że niedaleko, czternaście kilometrów, był sierociniec. Obok był klasztor sióstr niepokalanek, które prowadziły szkołę. Mama nas zaprowadziła do sierocińca. W sierocińcu były bardzo [złe] warunki. Wtedy nie [przestrzegano] higieny, miałyśmy świerzb, leczyłyśmy się, smarowałyśmy się czymś. Różne [były] insekty. Ale najważniejsze, że uczyłyśmy się, zdobywałyśmy wiedzę. Na śniadanie jadłyśmy zacierkę żytnią, która nam bardzo smakowała. Takie były wtedy [warunki życia w] sierocińcu…”
Marian Adolf Podgóreczny ,,Żbik”; 3. Szwadron 27. pułku Ułanów
„…W literaturze wojennej stwierdza się, że bitwa pod Jaktorowem trwała jeden dzień w zasadzie, 29 września 1944 roku. W rzeczywistości trwała ona dwa dni, 29 i 30 września, bo nasz szwadron, już spieszony, bo bez koni, na pobojowisku pod Jaktorowem walczył niemal do drugiej, trzeciej w nocy. Dopiero po trzeciej, czwartej w nocy wyrwał się spod tego pola bitwy i oderwał się od nieprzyjaciela, zresztą małymi grupkami. Druga grupka, która znalazła się z dowódcą III plutonu Antkiem Wirem Burdziełowskim, poszła wprost na Żyrardów i przenocowała do rana u mieszkańców Żyrardowa. Dopiero nazajutrz poszła dalej śladem porucznika Doliny. Trzecia grupa, między innymi z Bronkiem Dawidowskim, dowódcą II plutonu, ciężko rannym, przedarła się z powrotem do Kampinosu…”
Barbara Roszkowska pseudonim „Jodła”; sanitariuszka łączniczka
„…No jakieś czterdzieści kilometrów od Warszawy, przed Żyrardowem, koło Międzyborowa jest Jaktorów, później Międzyborów i Żyrardów. Moje koleżanki przegłosowały mnie. Miałam koleżankę z klasy Halinę Golędzinowską, która mieszkała w Studzieńcu, za Żyrardowem, a wiedziałam, że w Studzieńcu zaczyna się już Puszcza Mariańska. Mówię: Idziemy do Studzieńca, do Puszczy Mariańskiej, znajdziemy naszych kolegów z Kampinosu. One mówią: Nie, wracamy do Kampinosu”. Idziemy do Kampinosu, a tam czołgi i Niemcy wyłapują żołnierzy z kartoflisk, którzy tam się poukrywali. Ja mówię: No widzicie jak to wygląda. To one: Zostałam w ten sposób „hersztem” bandy i poprowadziłam je przez Żyrardów. Po drodze wstąpiłyśmy do jakiejś chałupy, w tej chałupie gospodyni kazała nam obierać kartofle, bo mówi: Za chwilę Niemcy będą, patrolują okolicę i mogą do was przyjść, was sprawdzać. Ale to byli ci Niemcy, z Herrenvolku, starzy. Jeden Niemiec wszedł a koleżanka miała dwa dowody: kenkartę i Ausweis. Druga koleżanka nie miała żadnego dokumentu. Jedna dziewczyna była czarna, druga blondynka. Ona swój Ausweiss oddała, bo tamta nie miała, sama miała kenkartę. Niemiec wszystko obejrzał, machnął ręką, już był taki zmęczony, to stary człowiek jakiś był. Nawet nie wykorzystywał tego, że to jesteś jakaś lipa. W związku z tym udało nam się bezkarnie przesiedzieć u niej. A później przez Żyrardów, w łapciach szłyśmy, obdarte, głodne, a w Żyrardowie był popłoch. Niemcy się pakowali do ucieczki. Bo jak była bitwa pod Jaktorowem i Międzyborowem, to wszyscy folksdojcze i Niemcy pakowali się do ucieczki, bo już myśleli, że to dla nich największe zagrożenie. Więc nikogo już w Żyrardowie nie sprawdzali. Pamiętam chyba była niedziela. Przeszłyśmy przez Żyrardów, dotarłyśmy do Studzieńca, w Studzieńcu do Haliny i mówię – no oczywiście, jeśli miałyśmy wszy, byłyśmy brudne i głodne, przebrała nas i umyła. Dała nam kontakt do chłopaka, który prowadził grupę Kampinoską. Ten chłopak powiedział, że kampinosiacy” poszli do Obuchowa…
Skoczkowski Kazimierz „Mewa”; Strzelec
„… Ludność wiejska nas bardzo dobrze traktowała. Zresztą muszę powiedzieć, że wyrazem patriotycznego stosunku cywilów do nas było następujące zdarzenie. Pod Jaktorowem zostaliśmy rozbici. Niedużo, bo chyba sześćdziesięciu z nas – wzięto do niewoli, zamknięto w więzieniu w Żyrardowie, gdzie niektórych kolegów skatowano. Następnie prowadzono nas przez Żyrardów na dworzec. Niemcy chcieli nas upodlić, byli w rękawiczkach, elegancko ubrani, czyści, psy prowadzili na smyczach, a my brudna banda, nieumundurowana, ja na przykład byłem boso, bo buty zostawiłem w czasie zmiany stanowiska erkaemu w rowie melioracyjnym i w ferworze zapomniałem o nich. A oni eleganccy, taki zamierzony kontrast wyglądu musiał być okropny. Gdy nas prowadzono, ludzie w Żyrardowie siedzieli w cukierniach, stali obok na chodnikach, przyglądali nam się. Ale wszyscy siedzący ludzie wstali, gdy żeśmy przechodzili oddali nam w pewnym sensie hołd, gloria victis mieli wypisane na twarzach. Później z Żyrardowa zawieziono nas do Pruszkowa, gdzie dostaliśmy jedenaście paczek sucharów. Stąd po dwóch dniach załadowano na wagony kolejowe i zawieziono nas do Skierniewic. W Skierniewicach zatrzymano pociąg i wyprowadzono nas na herbatę do tartaku. Podczas postoju pociągu ludzie miejscowi podchodzili do wagonów, obdarowując nas żywnością. Powstańcy z Warszawy, którzy mieli pieniądze, dawali im, a ludzie kupowali im żywność. Nie słyszałem wypadku, żeby oszukali kogoś. Gdy wracaliśmy, był tartak, w tym tartaku nam dali herbatę, właściwie zioła parzone. Żeśmy maszerowali całą kolumną, okoliczna ludność na wozach przyjechała, rzucali chleb, inne produkty żywnościowe. Wtedy Niemcy bili ich kolbami, ale pomimo to jednak rzucali nam tę żywność do kolumnę, żebyśmy mieli co jeść. To był dowód patriotyzmu okolicznej ludności…”
Główny ciężar niesienia pomocy ukrywającym się Doliniakom przejął na siebie zastępca porucznika Doliny – porucznik Wyrwa”Bohdan Jaworski. Pomagały mu w tym dzielnie sanitariuszki i łączniczki Wera Mozolówna, Sówka Józefa Felczakówna i Blizna Jadwiga Bałabuszko – Sławińska. Z Żyrardowa, gdzie zatrzymał się porucznik Wyrwa, dowoziły dokumenty, pieniądze i cywilne ubrania, wciąż wyszukiwały w terenie rannych i ukrywających się partyzantów, przerzucając ich w miarę możliwości do szpitala w Laskach.
Jak wynika z powyższych wspomnień Żyrardów po bitwie w Budach Zosinych był miejscem gdzie wielu rannych znalazło pomoc medyczną i opiekę. Część z nich została tu na zawsze, zostali pochowani na miejscowym cmentarzu. Na ich kwaterze stoi pomnik w kształcie Krzyża Walecznych, wykonany z czerwonego piaskowca z Herbem Polski. Na pomniku w lewej górnej części znajduje się inskrypcja: Żołnierzom Armii Krajowej poległym w walce z okupantem hitlerowskim w okolicach Żyrardowa w 1944 roku. Cześć ich pamięci. Mieszkańcy Żyrardowa.
Wielu zamieszkało także w okolicy, nie ujawniając się kim są i skąd przybyli z obawy o swoje życie.
Mieszkańcy Żyrardowa i okolic nadal pamiętają o wydarzeniach z 29 września 1944 roku uczestnicząc w uroczystościach związanych z bitwą jaktorowską odbywających się na Cmentarzu Wojennym Grupy Kampinos w Budach Zosinych.
Na podstawie:
Konspiracja i powstanie w Kampinosie 1944 r. – Józef Krzyczkowski „Szymon”
Doliniacy – Marian Podgóreczny „Żbik”
Partyzanci trzech puszcz – Adolf Pilch „Góra”
Puszcza Kampinoska – Jaktorów 1944 – Szymon Nowak
http://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej.html