„Dość mamy pęt, skończyła się cierpliwość,
Dość pełnych więzień i spalonych miast,
Mścicielska pięść wymierzy sprawiedliwość,
A naszą pieśń podniesiem aż do gwiazd”
Marsz partyzantki Nowogródzkiej – piąta zwrotka.
Iwieniec miasteczko gminne liczące przed wojną około 5 tysięcy mieszkańców, w czasie okupacji podwoiło liczbę ludności, w dalszym ciągu jednak przeważała ludność polska. Dawny powiat wolożyński przekształcony został przez okupacyjne władze sowieckie w 1939 r. w nowy Iwienicki (Powiat Iwienicki obejmował część powiatu stołpeckiego to jest gminy Derewno, Naliboki i Rubieżewicze oraz gminy Wołma i Iwieniec powiatu wołożyńskiego. Stworzono nowe gminy: Buckiewicze, Kamień i Pralniki. Taki podział administracyjny utrzymał się także w czasie okupacji niemieckiej). Już w 1495 r. odnotowano Iwieniec (prawa miejskie nabył w XVI wieku), jako własność Jerzego Sołłohuba, późniejszego wojewody smoleńskiego, utracony przez Rzeczpospolitą w wyniku drugiego rozbioru w 1793 roku. Od 1810 r. Iwieniec stał się własnością rodu Plewaków. Do 1939 r. w koszarach odległych 2 kilometry od centrum miasta stacjonowały jednostki Korpusu Ochrony Pogranicza (batalion piechoty i szwadron kawalerii). Właśnie dzięki tak licznej załodze wojskowej Iwieniec nazwano „Strażnicą Polskich Granic Północno-Wschodnich”.Miasto od koszar przedzielała niewielka rzeczka Wołma z młynem wodnym, która łącząc się z Isłoczą wpada do Berezyny. Stały tu dwa kościoły, pod wezwaniem św. Michała „Biały” i pod wezwaniem św. Aleksego „Czerwony”, nazwane tak od koloru materiału budowniczego.
Był rok 1943. Na kresach północno – wschodnich, a w szczególności na rozległym obszarze Puszczy Nalibockiej i przyległych do niej okolic, wchodzących w skład Okręgu Nowogródzkiego Armii Krajowej, kryptonim „Cyranka”, „Grzyb”, „Nów”, rozpoczęto mobilizowanie sił zbrojnych. W kwadracie miasteczek Derewno, Iwieniec, Rubieżewicze, Wołma, w skupisku etnicznym składającym się z rdzennie polskich rodzin, powstawały pierwsze grupy partyzantów. Ich bazą stała się puszcza, te olbrzymie masywy leśne z trudno dostępnymi bagnistymi terenami, zamkniętymi od południa i zachodu rzeką Niemnem, od północy zaś Berezyną Niemnową. Puszcza stała się nie tylko miejscem dogodnego schronienia, ale i wypadów partyzantów. Praca konspiracyjna na tym terenie, podległym obwodowi stołpeckiemu Armii Krajowej, kryptonim „Słup”, rozpoczęła się już jesienią 1941 roku po przybyciu na stanowisko komendanta tegoż obwodu porucznika „Świra” Aleksandra Warakomskiego. Sprawa, zdobycia broni i amunicji dla podziemia była rzeczą bardzo istotną. Broni i amunicji z pobojowisk 1941 r. nie było zbyt wiele. Amunicja okazała się mocno zawilgocona, a broń zardzewiała, niekompletna, a także w wielu wypadkach rozkalibrowana. Podobnie przedstawiała się sprawa z bronią i amunicją ukrytą we wrześniu 1939 r. Dlatego do zdobycia broni na tych terenach, stosowano i używano różnych sposobów. Nieraz była to droga przez pozorną kolaborację. Członków podziemia władze konspiracyjne kierowały do tzw. policji białoruskiej czy samoobrony (samoachowy). Ich zadaniem było nie tylko zdobywanie broni, ale także wszelkiej informacji w celu poznania i odczytania zamiarów wroga. Zdarzało się niekiedy tak, że komendant samoobrony czy posterunku policji był jednocześnie zaprzysiężonym członkiem podziemia, a nawet dowódcą grupy ruchu oporu na danym terenie. Tak więc w wielu osadach i miasteczkach policja i samoobrona służyły dla podziemia jako parawan. Kryli się tam także ludzie oczekujący zmian i przyjścia zwycięskich wojsk polskich i radzieckich, niekiedy nawet poszukiwani przez Niemców. Te podstępy i fortele wyczuwali niekiedy nacjonaliści białoruscy i Niemcy. Wroga irytowała mowa polska, przede wszystkim używane komend w języku polskim, a także podawanie komunikatów i ogłoszeń, nazw ulic i drogowskazów w tymże języku. A było tak prawie na całym obszarze wileńsko-nowogródzkim włączonym do tzw. okręgu generalnego (Generalbezirk) „Białoruś”, a w szczególności na terenach pomiędzy Lidą a Mińskiem Białoruskim.
Porucznik Kacper Miłaszewski „Lewald” z Bryniczewa koło Stołpc,
założyciel i dowódca Polskiego Oddziału Partyzanckiego Armii Krajowej
Na początku czerwca 1943 roku powstał miejscowy oddział Armii Krajowej pod nazwą Polski Oddział Partyzancki im. Tadeusza Kościuszki pod dowództwem Kacpra Miłaszewskiego „Lewald”, miejscowego ziemianina w stopniu porucznika rezerwy. Nie miał złudzeń co do Sowietów, ale musiał się z nimi układać, bo w puszczy byli potęgą: w sumie razem z żydowskimi partyzantami było ich ponad 10 tys., polski oddział liczył początkowo jedynie 44 ludzi, jednak szybko jednak się powiększał. Obie strony porozumiały się w miarę szybko. Razem mieli walczyć z Niemcami i miejscowymi kolaborantami. Ale ataku na Iwieniec Polacy dokonali sami. W fazie organizacji grup partyzanckich w 1943 r. część kadry dowódczej dostarczyły ośrodki konspiracyjne obwodu „Słup”, a także „Strażnica” (Nieśwież). Kadra ta w większości została rozlokowana w kilku miejscowościach, w majątkach będących pod administracją niemiecką, m. in. w miejscowościach; Kul (położonej 9 km od Iwieńca niedaleko drogi z Iwieńca do Derewna i Rubieżewicz) i Bielicy (położonej w pobliżu drogi z Derewna do Nalibok) oraz w miasteczkach Derewno i Iwieniec. W Kulu opracowywano plany rozszerzania działalności konspiracyjnej i walki zbrojnej. Tu, z udziałem, kapitana „Świra”, porucznika „Lewalda”, porucznika „Waldana”, podporucznika ,,Dźwiga” i chorażego ,,Noc” Zdzisława Nurkiewicza, przygotowano plan akcji rozbicia garnizonu niemieckiego w Iwieńcu, który miał ponad 500-osobową załogę.
Podporucznik Walenty Parchimowicz „Waldan”
dowódca batalionu piechoty w Polskim Oddziale Partyzanckim Armii Krajowej
Wzmożony terror okupanta, aresztowania wśród ludności cywilnej i wśród członków podziemia, nakazy wyjazdu na roboty do Niemiec dyktowały przyśpieszenie akcji likwidacji garnizonu niemieckiego, jedynego jeszcze utrzymującego się w pobliżu Puszczy Nalibockiej. Likwidację garnizonu hitlerowskiego początkowo wyznaczono na dzień 22 czerwca, w rocznicę napadu Niemiec na Związek Radziecki. Jednak z uwagi, że wróg rozpoczął budowę umocnień w mieście w postaci zasieków z drutu kolczastego i bunkrów, postanowiono przyśpieszyć akcję likwidacji. Podjęto decyzję wykonania zbrojnego napadu nocnego na Iwieniec o północy 16 czerwca. Ale i ten termin akcji został odwołany, gdyż Niemcy dowiedzieli się o zamiarach oddziałów leśnych i ogłosili stan pogotowia bojowego, zaś na sobotę, 19 czerwca na godzinę 10, zarządzili obowiązkowe stawienie się młodych ludzi przed komisję werbunkową do Białoruskiego Korpusu Samoachowego i wyjazd ich na roboty do Niemiec. Na ten sam dzień zarządzili również przymusowy spęd koni w celu dokonania tzw. „wykupu koni” dla potrzeb armii niemieckiej.
Dowództwo obwodu stołpeckiego Armii Krajowej dowiedziawszy się o tym wszystkim uznało dzień ten za właściwy do likwidacji hitlerowskiego garnizonu. W przeddzień wyznaczonej akcji odbyła się koncentracja grup partyzanckich i odprawa ich dowództwa w miejscowości Kul. Ustalono ostatecznie, że akcja nastąpi 19 czerwca, w samo południe o godzinie l2, na bicie dzwonu na Anioł Pański z wieży kościoła św. Michała, tzw. ,,kościoła białego”, bowiem zwykle o tej porze Niemcy spożywali obiad. Do akcji utworzono oddział w sile 150 ludzi, z tym jednak, że część w sile 60 partyzantów, uzbrojonych tylko w broń krótką (w pistolety i granaty), po cywilnemu, w nocy, pod dowództwem porucznika ,,Dźwiga„, przedostała się do miasta i tam razem z żołnierzami z miejscowej konspiracji uderzą na budynek żandarmerii niemieckiej przy ul. 3. Maja. Dowództwo nad całością akcji likwidacji garnizonu niemieckiego objął porucznik „Lewald”.
Niemiecką załogę Iwieńca stanowiły: jedna kompania żandarmerii (ponad 100 ludzi), – batalion policji białoruskiej (300 ludzi) tzw. Ordnungsdienst, kompania gospodarcza (ok. 100 ludzi), dwie kompanie wojsk lotniczych będących na odpoczynku ( 250 ludzi).
Plan przewidywał jednoczesny atak na niemiecki garnizon z zewnątrz i od środka. Do miasta miało się wcześniej przedostać 60 żołnierzy z oddziału w cywilnych ubraniach, uzbrojonych w broń krótką i granaty. Akcją od wewnątrz dowodził podchorąży „Lech” Olgierd Woyno, któremu przydzielono 100 ludzi z konspiracji iwienieckiej. Punktem dowodzenia był dom państwa Dzierżyńskich.
Poszczególnymi grupami dowodzili wachmistrz „Dąb” – Jan Jakubowski, plutonowy „Opończa” – Walerian Żuchowicz, plutonowy Bolesław Nowakowski i plutonowy „Szary” – Józef Niedźwiedzki. Ich zadaniem było zdobycie posterunku żandarmerii, niemieckiego biura gospodarczego i opanowanie budynku białoruskiej Schutzpolizei, a także przerwanie łączności telefonicznej ze Stołpcami i Mińskiem, skąd mogłaby nadejść pomoc dla Niemców.
Oddział działający z zewnątrz pod dowództwem podporucznika „Waldana” – Walentego Parchimowicza miał zaatakować koszary 2 kompaniami Luftwaffe, by nie dopuścić ich żołnierzy do współdziałania z żandarmerią.
Iwieniec 1943 r. Szkic mapy Ksawery Suchocki
Porucznik „Lewald” – Kasper Miłaszewski, dysponując dwoma cekaemami typu „Maxim” zamykał szosę prowadzącą z koszar do śródmieścia miasteczka, zaś chorąży „Noc” – Zdzisław Nurkiewicz ubezpieczał drogi prowadzące do Iwieńca przez Humienowszczyznę, Grań, Pitryłowicze i Kamień ze Stołpców oraz przez Raków z Mińska.
Wezwani przed komisję werbunkową mężczyźni stawili się na godzinę 10.00 przed budynkiem policji przy ul. 3 Maja. Tam, po sprawdzeniu obecności, ustawiono ich czwórkami w kolumnę, którą pod eskortą skierowano na ul. Stanisława Wigury do Domu Żołnierza. Na rynku zebrali się chłopi z końmi przeznaczonymi dla niemieckiego wojska. Żandarmi wykonywali normalnie swoje zajęcia, a przed godziną 12, jak zwykle, powrócili na posterunek, gdzie czekał na nich gorący posiłek. Piętrowy, murowany budynek znajdował się dokładnie naprzeciw Białego Kościoła, przy aptece przed Wirszubskiego. W odległych o 2 kilometry od miasta koszarach, gdzie kwaterowały dwie kompanie Luftwaffe i kompania gospodarcza, podobnie jak i w niemieckim biurze gospodarczym, panował zupełny spokój. Niemcy nie przeczuwali nawet, że już za chwilę, gdy tylko z wieży iwienieckich kościołów w samo południe odezwą się dzwony na Anioł Pański nastanie dla nich sądny dzień.
Kościół św. Michała w Iwieńcu. Jego dzwony oznajmiły wybuch powstania.
Kilkanaście minut przed południem wyznaczeni do akcji żołnierze zajęli stanowiska wyjściowe meldując o tym podchorążemu „Lechowi” Olgierdowi Woyno. Mieszkanie państwa Dzierżyńskich, gdzie kwaterowało dowództwo akcji, znajdowało się przy ul. Wigury przy klasztorze, w narożnym budynku Mateusza Staniszko, którego syn również brał udział w akcji. Tuż przed godziną 12 podchorąży „Lech” schował pistolet i wyszedł na ulicę. Przed posterunkiem żandarmerii napotkał plutonowego „Opończę” – Waleriana Żuchowicza, który dał znak, że jego ludzie gotowi są do podjęcia działania. Uzgodniono wcześniej, że jako pierwsza na budynek żandarmerii uderzy właśnie jego grupa. Dopiero po tym, na odgłos wystrzałów, dwie grupy pod komendą wachmistrza Jakubowskiego i sierżanta Poznańskiego opanują od wewnątrz posterunek policji białoruskiej.
Nie przebrzmiał jeszcze dźwięk dzwonu bijącego na Anioł Pański, gdy chłopcy „Opończy” dopadli do posterunku żandarmerii przystawiając lufy pistoletów do piersi dwóch Niemców pełniących tam służbę. Poddali się oni bez oporu. Rozbrojonych odstawiono natychmiast na tyły. Tymczasem nieoczekiwanie rozległy się strzały po przeciwległej stronie ulicy, tam gdzie była siedziba białoruskiej Schutzpolizei, a w chwilę potem również od strony koszar.
Chorąży Zdzisław Nurkiewicz „Noc”
dowódca szwadronu kawalerii w Polskiego Oddziału Partyzanckiego Armii Krajowej
Z planowanego zaskoczenia nie wszystko się udało. Jeden z żandarmów cisnął przez uchylone drzwi posterunku granat i zaraz drzwi te zaryglował. Jan Niedźwiedzki nie zdążył uskoczyć. Zginał na miejscu.
Kapral Misiaczek i kapral podchorąży „Zew” Jan Bryczkowski dobiegli do otwartego okna, wskoczyli do środka i błyskawicznie, zanim ktokolwiek zdarzył się zorientować i zanim padły pierwsze strzały, ciskając w dół za siebie granaty wbiegli na pierwsze piętro. W okamgnieniu otworzyli drzwi do pokoju, w którym mieściła się radiostacja i centrala. Akurat w tym momencie niemiecki radiotelegrafista usiłował nawiązać łączność ze Stołpcami cisnęli więc w jego stronę granaty. Brawurowa akcja trwała zaledwie kilka minut. Zziajani, ale i zadowoleni z wypadu powrócili do kolegów cali i żywi.
Zaszokowani w pierwszej chwili niespodziewanym atakiem żandarmi zdołali ochłonąć i organizowali obronę. A kiedy ruszyli do kontrnatarcia partyzanci niewielkie mieli szanse. Sytuacja stawała się groźna. Trafiony w głowę zginął na miejscu Tolek Pławecki, chwilę potem ciężki postrzał w płuca serią z automatu otrzymał „Tolek” Antoni Aleksandrowicz. Doskoczył do niego sanitariusz Józef Kuźmiński i nie bacząc na toczącą się wokół strzelaninę odciągnął go w bezpieczne miejsce. Po założeniu opatrunku tamującego krew, przy pomocy innych zdołał przetransportować go do iwienieckiego szpitala. Niestety, nie udało się go uratować. Rana okazała się śmiertelna.
W tym samym czasie ranni zostali podchorąży „Lech” – Olgierd Woyno i starszy strzelec Witold Drzewiecki, na szczęście niezbyt groźnie.Najskuteczniej udało się opanować niemieckie biuro gospodarcze grupie pod komendą plutonowego Bolesława Nowakowskiego. Niemiec, który zbyt długo na wezwanie „Hande hoch!” zwlekał z podniesieniem rąk został zastrzelony, zaś na ten widok wszyscy pozostali poddali się bez oporu. Inna grupa partyzantów kierowana przez kaprali Antoniego Rudowicza i Władysława Pupko na odgłos dzwonów kościelnych zgodnie z umówionym hasłem wtargnęła na pocztę i przerwała łączność, a następnie by wzmocnić blokadę telekomunikacyjną, pozrywała druty telefoniczne wzdłuż dróg wiodących do Mińska, Rakowa i Wołmy. Zerwano też most zwany „Iwieńczyk”, spinający brzegi rzeki Wołomka.
Tymczasem wachmistrz „Dąb” – Jan Jakubowski, po zlikwidowaniu dwóch wartowników wezwał policjantów białoruskich do poddania się. Ich komendanta Kanona nie było na miejscu, zaś jego zastępca, „swój” człowiek z konspiracji sierżant Stefan Poznański usłuchał wezwania, rozkazując policjantom, by złożyli broń i wyszli z budynku na ulicę. Większość podporządkowała się wezwaniu z wyjątkiem tych, którzy przyjechali do Iwieńca przed kilkoma dniami z Połocka i zapewne jeszcze niezbyt dobrze orientowali się w miejscowej sytuacji. Ci otworzyli ogień, nie mieli jednak żadnych szans. Zastrzelono wszystkich. Szybko pozbierano broń, przede wszystkim maszynową, by przekazać ją tym, którzy pozostali przed budynkiem żandarmerii. Broń ta przydała się w samą porę i groźna sytuacja została opanowana. Otwarto teraz ogień maszynowy do okien posterunku żandarmerii.
Po ustaleniu, że komendanta policji Kanona nie ma wśród wziętych do niewoli policjantów, plutonowy „Opończa” Walerian Zuchowicz przekazał dowództwo wachmistrzowi Jakubowskiemu, sam zaś wraz z kilkoma ludźmi udał się do domu teściów komendanta mieszkających przy ul. Stołpeckiej. Na widok uzbrojonych ludzi teściowie podnieśli wielki lament i „Opończa” musiał głośno krzyczeć, by dotarło do nich, że jeżeli komendant podda się sam, to ocali głowę. Jeśli zaś tego nie uczyni cały dom pójdzie z dymem, więc i on sam. Wobec takiej groźby teścio¬wie komendanta umilkli i wywlekli ze strychu dygocącego z przerażenia zięcia.
Przy pierwszym uderzeniu „leśnych” na koszary stacjonujący w garnizonie niemieccy lotnicy również utracili głowy, gdyż uderzenie to było gwałtowne i niespodziewane, po sforsowaniu niezbyt głębokiej w tym miejscu Wołmy od strony miasta. Dość szybko zorientowali się jednak, że atakuje ich oddział liczebnie mniejszy i znacznie słabiej od nich uzbrojony. Przeto z obrony przeszli niebawem do ataku, podejmując próbę przyjścia z pomocą oblężonym żandarmom. Ale dwa cekaemy, rkm i pistolety maszynowe zmusiły Niemców do poniechania tego zamiaru i do powrotu za mury koszar. Na grobli pozostało wielu zabitych, zaś dwu oficerów Polacy wzięli do niewoli. Jednego z nich, narodowości czeskiej rozstrzelano zaś drugiego odprowadzono do śródmieścia i następnie posłano na posterunek żandarmerii jako parlamentariusza, by przekazał żandarmom wezwanie do poddania. Żandarmi odpo-wiedzieli ogniem, dosłownie przeszywając swego rodaka kulami.
Akcja na posterunek żandarmów przeciągała się już ponad 2 godziny. Ranny podchorąży „Lech” – Olgierd Woyno rozkazał by wyrzucić Niemców z budynku silnym ogniem. Zadanie to przypadło akurat tym, którzy powinni gasić, a nie wzniecać pożary strażakom. Ich komendant, wachmistrz „Dąb” – Jan Jakubowski wpadł na pomysł, by w tym celu użyć również sprzętu przeciwpożarowego. Jego chłopcy Jan Kurnik, Antoni Kwiatkowski i Sergiusz Romaszewski wytoczyli z remizy sikaw¬ki i beczkowóz, ustawiając go przy posterunku od tej strony, z której nie strzelano. Beczkowóz zamiast wodą napełniono benzyną. Szybko rozciągnięto wąż i sikawka poszła w ruch. Za ostatnim strumieniem benzyny wystrzelono rakietę. Buchnął płomień, ogień błyskawicznie ogarnął cały budynek. Niemcy wyskakiwali z okien niczym żywe pochodnie.
I to był finał walki o posterunek. Wśród zabitych żandarmów na próżno szukano jednak ciała znienawidzonego sadysty Cavila Savinola zwanego „Czechem”. Okazało się później, że został tylko ranny, i udało mu się zbiec. Nie udało się też pochwycić cywilnych pracowników niemieckich burmistrza Zenona Buraka i sędziego ze Stołpców Karaczuna, który też został ranny. Wraz z grupą Niemców udało im się zbiec do Mińska.
Niemieccy lotnicy bronili się w koszarach przez cała noc, próbowali też ponownie kontratakować. Tym razem trafili na równie silny ogień, wzmocniony kilkunastoma zdobycznymi karabinami maszynowymi. Zostali zepchnięci na drogę prowadzącą do miasta, gdzie tylko czekał na to porucznik „Lewald” ze swoimi ludźmi. Niemcy wpadli „w dwa ognie” karabinów maszynowych. Część z nich poległa, części jednak zdołało się zbiec.
O świcie na niebie ukazały się dwa niemieckie samoloty rozpo¬znawcze, Niemcy z Mińska i ze Stołpców już wiedzieli, co wydarzyło się tutaj w dniu poprzed¬nim. To był znak, że należało wycofać się do lasu. Niemców zawiadomił policjant z Iwieńca Mieczysław Muraski, rodem z Derewna, który przedarł się do Rakowa, meldując żandarmom, którzy powiadomili Mińsk.
O godzinie 6 rano ułan Michał Mikucki odegrał na trąbce hejnał Wojska Polskiego, był to sygnał do wymarszu.
Walka w mieście zakończyła się po 18 godzinach. Zniszczono niemiecki Stutzpunktprzy minimalnych stratach własnych. Spaleniu uległo wiele budynków, oraz częściowo koszary, których całkowicie jednak nie zdobyto. Poległo 3 żołnierzy, zostało 11rannych według Józefa Kuźmińskiego, który pracował w iwienieckim szpitalu. Straty niemieckie były dużo większe, prawdopodobnie 40 zabitych Niemców. 106 policjantów białoruskich i cała młodzież przeszli na stronę polskich partyzantów
Do niewoli wzięto wielu żołnierzy niemieckich, których wypuszczono k. Rubieżewicz. Zdobyto duże zapasy broni, amunicji, lekarstw, żywności. Zdobyto dwa działka ppanc. z amunicją, 5 samochodów, kilkanaście koni wierzchowych, kilkanaście furmanek z bronią, ekwipunkiem i żywnością. Garnizon niemiecki został zniszczony niemal doszczętnie. Spalono 3 budynki żandarmerii, zdobyto magazyn z amunicją 875 000 nabojów,1 działko, 806 karabinów, 3 pistolety maszynowe, 5000 granatów i inne uzbrojenie; 10 samochodów,18 koni, kilka skrzyń papierosów, parę beczek spirytusu, buty wojsko¬we i skóry. Odbito więźniów, uwolniono wielu Żydów, w tym kilku lekarzy. Zdobyto także ważne, tajne dokumenty wojskowe.
Kacper Miłaszewski „Lewald” we wspomnieniach poinformował, że „zdobycz” w postaci 300 białoruskich policjantów, 80 sztuk bydła, kilkanaście koni wierzchowych, medykamenty, personel sanitarny oraz sporą liczbę uciekinierów obawiających się niemieckich represji, konwojował z małą grupą starszy ogniomistrz Herman Downar Zapolski. Zdobyte mienie pozwoliło na wyekwipowanie oddziału liczącego ok.650 ludzi. Nie udało się zatrzymać niemieckich cywilnych pracowników: sędziego Karaczuna, który został ranny i gdzieś się ukrył, (najprawdopodobniej uciekł ze szpitala) i Zenona Buraka, burmistrza, który z grupą Niemców uciekł do Mińska.
Iwieniecki Dzwon Marszałka.
W czasie walk wyróżnili się bohaterstwem między innymi plutonowy Jan Misiaczek, poległ w Starzynkach we wrześniu 1943 r., Roman Kutnik, kapral Roman Karpiński, poległ w Rudni w lipcu 1943 r., starszy ogniomistrz Herman Downar Zapolski, poległ w Terebejnie w czerwcu 1943r., plutonowy Józef Staniuszko, kapral Jan Niedźwiecki, poległ w Iwieńcu 19 czerwca 1943 r., wachmistrz Józef Pacejkowicz, poległ na Kielecczyźnie w 1945 r., kapral podporucznik Stanisław Wołosewicz dowódca plutonu, strzelec Wacław Mikucki, poległ w Siwicy w sierpniu 1943 r., plutonowy podchorąży podporucznik Józef Zujewski, poległ w Kamieniu w maju 1944 r., starszy sierżant Stefan Poznański, poległ w Puszczy Nalibockiej w sierpniu 1943 r., kapral Bronisław Pupko, zginął w obozie Altengrabow, plutonowy podporucznik Jan Łotysz, kapral Kazimierz Popławski, plutonowy Michał Mikucki „Maraton”, plutonowy Michał Pupko, Walery Toczko, starszy ułan Karol Pławecki, „Bicz”, „Lolek”, poległ na Kielecczyźnie w 1944 r., strzelec Antoni Aleksandrowicz ”Tolek”, poległ w Iwieńcu 19 czerwca 1943 r., kapral wachmmistrz Longin Kołosowski ”Longinus” i wielu innych, których nie sposób wymienić.
Podczas powstania „wydobyto” z „Białego Kościoła” zgromadzony sprzęt medyczny i zabrano do lasu. Prawdopodobnie także z wieży kościoła zdjęto „Dzwon Marszałka”, ufundowany dla miasteczka przez miejscowy KOP w 1935 r. Po powstaniu iwienieckim „cała młodzież” wyszła z Iwieńca i wstąpiła do Polskiego Oddziału Partyzanckiego, wstąpili rekruci zmobilizowani do Wehrmachtu i policji białoruskiej.
Kiedy w dniu 24 czerwca ponownie weszli do Iwieńca Niemcy, szacuje się, że rozstrzelno około 150 osób. Zginęli m.in. Łucja i Kazimierz Dzierżyńscy i córka właściciela folwarku z Brzozowca Janina Pilarska, których rozstrzelano w lipcu 1943 r. Represje dotknęły miejscowy klasztor, gdzie zastrzelono wszystkich braci z wyjątkiem ojca Hilarego, który w tym czasie spełniał posługę duchową u chorego. Helena Zdanowicz we wspomnieniach przekazała, że Niemcy w pierwszej fazie po wyjściu partyzantów wyłapali około 30 osób. Sprowadzili ich do cerkwi, przytoczyli beczkę paliwa i zamierzali podpalić. Wtedy ze szpitala wyszedł lekarz i wyjaśnił, że ci którzy wywołali powstanie dawno się oddalili. Natomiast obecni na placu ludzie są niewinni, co o dziwo, poskutkowało.
Niemcy z powrotem spędzili mieszkańców, którzy byli „na wioskach”, zgromadzili na rynku i usiłowali rozstrzelać.
Ludzie opowiadali, że Czech, który był postrachem Iwieńca schował się w trocinach w majątku. Szukano m.in. księdza, który zadzwonił dając sygnał do powstania. Najprawdopodobniej ksiądz Pracz Praczyński, ostrzeżony w porę ukrywał się w wiosce Bućkiewicze pod Wołmą. Odnalazł go chorąży „Noc” i zwerbował do oddziału.
Powstania w Iwieńcu nie można porównywać z Powstaniem Warszawskim czy z walkami Armii Krajowej o Wilno. Sytuacja i skala były tutaj zupełnie inne. Analogii można się dopatrywać w kategorii takich zdarzeń jak; rozbicia więzienia w Pińsku 18 stycznia 1943 r. przez partyzantów Jana Piwnika „Ponurego”, czy zdobyciem miasteczka Końskie 31 sierpnia 1943 r. przez partyzantów Waldemara Szwieca „Robot”.
Polacy jeszcze raz zamanifestowali wolę przynależności do Polski, a będąc „miedzy młotem a kowadłem” niejednokrotnie nie mieli z resztą innego wyjścia.
Opracowanie: Piotr Zawada
BIBLIOGRAFIA
Doliniacy – Marian Podgóreczny „Żbik”
ARTYKUŁY
Stanisław Karlik – Powstanie iwienieckie 19 czerwca 1943(http://kresy24.pl/31490/powstanie-iwienieckie-19-czerwca-1943%E2%80%B3-1/)
W puszczy nalibockiej – Paweł Kosowicz (Tygodnik Powszechny 1978 – wspomnienia)