Paryż, 8 maja 1940
Antonii Radziwiłł, podporucznik rezerwy 27. pułku ułanów Nowogródzkiej Brygady Kawalerii
SPRAWOZDANIE
w myśl instrukcji Ministerstwa Spraw Wojskowych – L. dz. 310-124/39[1]
Radziwiłł Antoni podporucznik rezerwy 27-go pułku ułanów im. Króla Stefana Batorego, Nowogródzkiej Brygady Kawalerii. Stanowiska zajmowane: dowódca plutonu C. K. M., oficer ordynansowy dowódcy pułku, w/z adiutant pułku.
Zostałem zmobilizowany około 25 maAntoni rca 1939 r. przez 27 pułk ułanów w Nieświeżu. Znajdowałem się w Warszawie. Zostałem wezwany telegramem do Nieświeża przez burmistrza Nieświeża. Dwa dni po mobilizacji wyruszyliśmy transportem do stacji kolejowej Sierpc. Tam wyładowaliśmy się i rozkwaterowaliśmy się po wioskach położonych około 10-15 km na północny wschód od Sierpca. Od lipca posunęli całą naszą brygadę bardziej ku granicy między Lidzbark i Działdowo z zadaniem utrzymania przepraw przez Działdówkę i lasów położonych na południe od Lidzbarka, łącznie z wydzielonym batalionem piechoty, który zajmował Działdowo. Pod względem materiału ludzkiego pułk mój składał się z rezerwistów, zmobilizowanych w okolicach Nieświeża, t.j. włościan pochodzenia przeważnie białoruskiego, ożywionych doskonałym duchem bojowym, świetnie wykonujących powierzone im zadania, doskonale rozumiejących powagę sytuacji. Zmobilizowane konie bardzo szybko dostosowały się do warunków wojskowych. Po miesiącu nawet najbardziej rutynowany spec, trudno mógł rozróżnić konia cywilnego. Z uzbrojeniem było gorzej. Mój szwadron karabinów maszynowych wyruszył ze starymi karabinami wz. 08, mocno postarzałymi, łatwo zacinającymi się, nie wystarczającymi do nowoczesnej walki. Całe szczęście, że ten zasadniczy brak został usunięty i, że po dwóch miesiącach zostaliśmy wyposażeni w nowoczesne ckm wz. 30. Podczas 6 miesięcy trwania mobilizacji rezerwiści rolnicy narzekali na oderwanie od roli i pozostawienie często gospodarstw na karkach niewiast. W tym okresie zajmowałem następujące stanowiska: pierwsze półtora miesiąca – dowódca plutonu ckm – od początku maja, oficer ordynansowy dowódcy pułku, z przerwą w lipcu, w/z adiutant pułku.
Wojna zastała nas na stanowisku obrony przepraw Działdówki jak wspomniałem między Działdowem. Chronologicznie działania wojenne mojego pułku wyglądały następująco. Pragnę zaznaczyć, że ponieważ od tych zdarzeń upłynęło sporo czasu, więc mogą zajść pomyłki co do dni. Daty których jestem pewny, będą podkreślone. Chcę również dodać, że odkąd opuściliśmy nasz teren działania, nie mieliśmy ani jednej mapy, nawet nie miał jej dowódca pułku. Nie będę mógł wobec tego podać ściśle małych miejscowości. Będę operował, określając pobliskość większych miast.
1 – 4.IX. 1939 r. – Jesteśmy na zajmowanych stanowiskach. Nieprzyjaciel naciera tylko na nasze prawe skrzydło, t.j. na linię Działdowo, Narzym, Iłowo. Od tej pory nasze marsze, ażeby bronić się od lotnictwa, wyglądały następująco: od zmroku do wschodu słońca maszerowaliśmy, a dniem zaszywaliśmy się w lasach.
5. IX. 1939 r. – Odwrót do rejonu Sierpc.
6.IX. 1939 r. – Odwrót do rejonu Płock, na lewy brzeg Wisły.
7.IX. 1939 r. – Zostałem wysłany jako goniec utrzymania łączności do Włocławka. W Komendzie Miasta Włocławka, oddałem kapitanowi, którego nazwiska nie pamiętam list, który mi wręczył mój d-ca pułku. Treść listu stanowiło zawiadomienie o wycofaniu się Nowogródzkiej Brygady Kawalerii w kierunku wschodnim. Po moim powrocie brygada otrzymała rozkaz przejścia na prawy brzeg Wisły do lasów Rembertowskich i Otwockich, co też uskuteczniła między 8 a 11-tym, przez Puszczę Kampinoską i most w Nowym Dworze. Ja natomiast na wysokości Wyszogrodu zostałem wysłany z kolumną samochodową przez Sochaczew, Błonie na Warszawę. Ale pod Błoniami szosa była częściowo zajęta przez nieprzyjaciela, częściowo zaś była pod silnym ogniem artylerii. Kolumna samochodowa, którą dowodziłem, została zniszczona przez ogień artyleryjski. Z moimi szoferami udało mi się obejść na lewo i pod silnym ogniem karabinów maszynowych przedrzeć się na Wolę i do Warszawy. W Warszawie byłem do dnia 10-go, gdzie postarałem się o samochód. Ruszyłem nim na wschód i na szosie garwolińskiej dogoniłem mój pułk.
W tych 11 dniach wojny pułk mój odbył forsowne marsze po 70–80, a nawet 100 km na dobę i to po ciężkich piachach. Owies, jak i w ogóle wszystkie dostawy skończyły się po 4 dniu wojny. Wyżywienie dla ludzi i koni kupowaliśmy na miejscu. Zupełnie nic nie było wiadomo o położeniu ogólnym, ale nikt nie przypuszczał, że było już aż tak źle. Do tej pory każdy myślał, że odbywa się przegrupowanie, celem przygotowania jakiegoś przeciwnatarcia.
Dowódca naszej brygady poddał się pod dowództwo grupy gen. dyw. Rómmla[2].
13.IX. 1939 r. – 13-go rano otrzymaliśmy rozkaz uderzenia na Mińsk Mazowiecki i Kałuszyn. Mój pułk był w straży przedniej. Na południe 5 kilometrów od Mińska natrafiliśmy na silny opór nieprzyjaciela. Po 3–4-godzinnej walce pieszo, gdy nieprzyjaciel został odparty, 1. szwadron pod dowództwem rotmistrza Gierasiuka[3] wykonał szarżę konną, biorąc dużo jeńców.[4] Lecz ze zmierzchem pierwsze linie, jak i tyły, zostały pokryte ogniem dalekonośnej artylerii, która nam wyrządziła olbrzymie szkody. Niestety nie pamiętam nazwy tej miejscowości pod którą bitwa się odbyła.[5]
W dniu tym podobno dowódca Brygady otrzymał rozkaz poddania się, lecz zdecydował naszą Brygadę poprowadzić na Węgry.
14.-28.IX.1939 r. – wobec tego otrzymaliśmy rozkaz odwrotu. Cofnęliśmy się na Garwolin. Szliśmy na południe. Przekroczyliśmy Wieprz pod Baranowem. Ominęliśmy Lublin od płd. Pod Lublinem, w miejscowości Niemcy, potyczka z nieprzyjacielem. Dalej szliśmy przez Rejowiec, między Hrubieszowem i Zamościem.
Bitwa, łącznie z grupą gen. Dąb-Biernackiego, o przejście przez szosę Zamość-Tomaszów. Lasy Zamojskie. Bitwa o przejście przez Krasnobród. Wpadliśmy tam na tyły niemieckie i zaopatrzyliśmy się w niemiecką amunicję. O ile pamiętam, mniej więcej tam otrzymaliśmy wiadomość o wkroczeniu bolszewików. Wtedy to zrozumieliśmy, że jak to powiadali niektórzy ułani, jest to „Koniec Polski”.
Następnie bitwa o przejście przez szosę Lubaczów-Jarosław. Chcąc przejść przez szosę Przemyśl-Lwów, natykamy się na batalion piechoty nieprzyjaciela we wsi Morańce. Po całorannej krwawej walce, w której miały miejsce dwie szarże i w której poległo wielu oficerów i ułanów, odepchnęliśmy nieprzyjaciela i brygada mogła przejść. Lecz wkrótce natknęliśmy się na korpus bolszewicki i po paru dniach, znajdując bolszewików na wprost i na lewo, a Niemców na prawo, zostaliśmy rozgromieni. Brygada się rozsypała i po paru dniach tułaczki w kierunku granicy węgierskiej, zostałem złapany do niewoli bolszewickiej 1-go października.
Brałem udział we wszystkich bitwach i potyczkach pułku. Na postojach byłem wysyłany jako łącznik do brygady.
Chcę teraz przytoczyć parę uwag osobistych. Na pierwszym miejscu muszę oddać hołd mojemu dowódcy brygady Generałowi Andersowi za wspaniałe, energiczne, męskie i kawaleryjskie Jego dowodzenie. Następnie mojemu dowódcy pułku podpułkownikowi Pająkowi za Jego zimną krew, wspaniałą postawę, doskonałe orientowanie się w sytuacji. Cały mój pułk doskonale wywiązał się z każdego otrzymanego zadania. Ułani bili się doskonale mimo strasznych warunków.
Ostatnie dwa tygodnie wojny, prawie że nic nie było do jedzenia. Bywały doby, gdzie jako pożywienie zjadaliśmy 1 lub 2 jabłka na głowę, lub parę śliwek. Warunki marszu były okropne. Naokoło demoralizacja straszna. Żandarmeria i policja, które były takimi bohaterami podczas pokoju, tak walili, aż żal było patrzeć. Przyjemnie jest wspomnieć, że aż do ostatnich dni brygada nasza była wojskowym oddziałem zwartym. Podczas całej wojny nie widziałem ani jednego samolotu polskiego. Odczuwaliśmy wieczny brak wsparcia artyleryjskiego. Nie mówię nic przeciwko naszemu Dywizjonowi Artylerii Konnej,[6] który działał doskonale, lecz po paru godzinach walki byliśmy zawsze oblewani pociskami dalekonośnej artylerii. Nigdzie po drodze cienia jakiejś władzy cywilnej. Biedna ludność cywilna zupełnie osamotniona i bezbronna. Na szosach nikogo, kto by regulował ruch uciekinierów, nikogo, kto by po drodze udzielał jakiejkolwiek pomocy, rady czy wskazówek.
Niewola bolszewicka. Zostałem wzięty do niewoli na południe od Sambora, o jakieś 20 do 30 kilometrów od granicy węgierskiej. Stamtąd zostałem przewieziony do Dobromila. Po jakichś dwóch dniach transportem wagonami towarowymi do Husiatyna. Tam z wielkim konwojem naszych jeńców, piechotą do stacji kolejowej Zakupnaja, oddalonej jakieś 80 km od granicy, a po tym transportem do Jaromoliniec. Był to tymczasowy obóz rozdzielczy.
Po 3-dniowym pobycie, olbrzymim transportem, po 50 ludzi na wagon towarowy, wieźli nas przez Płoskirów, Zmerynke, Sinnicę, Koziatyn, Fastów, Kijów, Łubny, Połtawę, Charków, Ramadan do Starobielska.
Starobielsk jest miejscowością znajdującą się mniej więcej między Charkowem i Rostowem nad Donem. Wobec nieporządków panujących wśród władz sowieckich, rozlokowano przybywających Polaków po byle jakich pomieszczeniach, nie troszcząc się zupełnie o możliwości rozkwaterowania. W drugiej połowie października, bolszewicy widać zdecydowali, podoficerowie i osoby cywilne zostały wywiezione. Został stworzony obóz wielkości około 3 ha na dawnych terenach klasztornych, gdzie w domach murowanych zbudowanych ad hoc barakach zostało rozmieszczonych około 4.000 oficerów.
Wyżywienie stanowiło: 1/3 bochenka chleba razowego na dobę, kasza na margarynie i trochę herbaty. Stosunek bolszewików do nas pod pozorami wielkiej kurtuazji, jest bardzo nieufny i perfidny. Nastroje wśród oficerów są dość różne. Kursuje olbrzymia ilość plotek, nie bardzo wiadomo na jakiej zasadzie lansowanych, które podtrzymują na duchu niektórych panów, lecz na ogół panuje nastrój depresji i przygnębienia. Nie ma żadnych wiadomości od rodzin, żadnej perspektywy uwolnienia. Propaganda bolszewicka nie jest zorganizowana bezpośrednio, lecz jako materiał do czytania jeńcy otrzymują tylko bolszewickie gazety oraz bolszewickie propagandowe książki. Na ogół odnosi się wrażenie, że pobyt, podróż spostrzeżenia i rozmowy odbyte na miejscu stanowią najlepszą propagandę antykomunistyczną.
Osobiście byłem badany z 5 czy 6 razy. Wypytywali się o najrozmaitsze rzeczy.
Zwolniony zostałem na skutek dyplomatycznej interwencji Jej Królewskiej Mości Królowej Włoch. Wieźli mnie pod eskortą oficera G.P.U.[7] i jednego krasnoarmiejca do Brześcia sleepingiem, dając na posiłki kotlety pożarskie i kawior.
Te wszystkie wiadomości, które podaję o obozie koncentracyjnym mają moc rzeczywistości tylko do jakiegoś 15 grudnia. Bo jak wyjechałem, to nie wiem zupełnie, co się dalej działo w Starobielsku.
Zabici. – Z 27 pułku ułanów:
- Major S.S. Lizoń – Kom. Kwat. Gł. Now. Bryg.-Kaw.
- Rtm. Józef Kwieciński – d-ca 3 szwad.
- Por. Dtefan Olszewski – d-ca 2
- ppor. rez. Ignacy Popławski – sz. K.M.
- ppor. da Latour – szw. 1 z 4 p.S.K.
- Major Władysław Nowacki – kwatermistrz.
Ranni. – Z 27 pułku ułanów:
- Kpt. Władysław Bróździński – płatnik. W grudniu widziałem się z nim jako rekonwalescentem w szpitalu w Warszawie na ul. Wiejskiej. Miał 2 kule w głowie.
- Ppor. rez. Jan Bończa-Pióro z Warszawy, obecnie w niewoli bolszewickiej w Starobielsku, lekko ranny w czoło.
Straty pułku oceniam mniej więcej na 400 ułanów. Sąd mój opieram przy tym na stanach, które widziałem po akcji. Nie mogę niestety podać dokładnej różnicy między ilością zabitych a ilością rannych lub zaginionych.
Odnoszę wrażenie, że nieprzyjaciel z punktu widzenia czysto wojskowego, zachował się bardzo agresywnie, zwłaszcza w natarciu. Pułki pruskie sprawiały się doskonale, trzeba przyznać, że umieli umierać na stanowiskach jak myśmy nacierali. To jednak było wszystko – w ramach walki natomiast, jak byli brani do niewoli, to tracili wszelką godność oficerską i żołnierską. Widocznie propaganda Goebbelsa tak ich otumaniła, głosząc naszą „brutalność”, że całowali na kolanach klęcząc, ręce mojego dowódcy pułku, oficerów podoficerów i moje własne, ażeby im życie darować. Pod Mińskiem stykaliśmy się z oddziałami pruskimi i Wschodnio-Pruską dywizją kawalerii. W dalszych walkach, przy spotykaniu się z oddziałami austriackimi, czy bawarskimi, zauważyłem, że w niektórych wypadkach, w pierwszej linii byli Austriacy, a z tyłu S.S. z rewolwerami. Przy każdym zetknięciu się czy to z wojskiem, czy to materiałem nieprzyjaciela, uderzał fantastyczny wprost zmysł organizacyjny, przewidujący najdrobniejsze szczegóły. Każde spotkanie wyglądało mniej więcej następująco: najpierw 1–2 samoloty wywiadowcze, po kwadransie bombowce, które nas obrzucały swoim ładunkiem, następnie lekka artyleria, potem natarcie czołgów i piechoty, a na zakończenie ciężka artyleria. Nic nie dodaję o ogólnie znanych metodach barbarzyńskich, stosowanych względem bezbronnych mieszkańców cywilnych.
Co spowodowało katastrofę Wojska Polskiego, Państwa i Narodu.
Według mnie, wobec stosunków panujących w R.P. z przed 1 września 1939 r. nie można mówić o winie Narodu i Wojska, gdyż oni byli niewinni. W historii Polski, nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żeby Naród i Wojsko byli ożywieni takim doskonałym duchem i żeby się tak dobrze sprawili, zarówno w okresie przedwojennym, jak i po wojnie, a także w czasie wojny.
Całą winę według mnie ponosi Państwo, czyli mówiąc językiem butlowym – klika rządząca.
Dalsze studia historyczne wykażą dokładnie, kto zawinił. Indywidualnie sądzić kogoś już dziś – jest za wcześnie. Lecz ktoś musi odpowiedzieć. A kto będzie odpowiadał, jeżeli nie ludzie u władzy. Etatyzm był tak powszechnie rozpowszechniony, że nie było żadnej kontroli parlamentarnej czy innej, żadnej krytyki prasowej czy publicystycznej z powodu cenzury. Otóż władza, która odrzuca wszelką kontrolę i wszelkie sprawozdanie, bierze automatycznie, może mimo woli, pełną odpowiedzialność za wypadki. Pierwszy lub jeden z pierwszych paragrafów konstytucji z 23-go kwietnia 1935r. Brzmi, o ile sobie przypominam następująco: „Prezydent R.P. odpowiada wobec Boga i Historii (…)”. Tyle co do uwag ogólno-państwowych.
Co do uwag wojskowych, to mój stopień ppor. rez. nie pozwala mi na zbyt daleko idące krytyki. Lecz czemuż to musieliśmy niszczyć tyle najnowocześniejszego sprzętu zamiast go użyć. Armatki ppanc. czułyby się daleko lepiej w naszych oddziałach pierwszej linii aniżeli w magazynach. Czemu nam ich nie rozdali. Armaty przeciwlotnicze lepiej broniłyby naszych miast, węzłów kolejowych, mostów itp., gdyby nie były sprzedane za granicę. A co się stało z 400 milionami zł. ofiarnie danymi przez bardzo nadszarpnięte finansowo społeczeństwo P.O.P
W pułku moim ani jednego hańbiącego czynu nie zauważyłem, natomiast wszyscy oficerowie, podoficerowie i ułani, sprawowali się pierwszorzędnie. Trudno tu specjalnie wymienić jakieś nazwiska, gdyż trzeba by wymienić cały pułk.
Od chwili złożenia broni do przekroczenia granicy znajdowałem się w niewoli bolszewickiej.
Mogę tu podać stosunki panujące we Włoszech, gdzie przebywałem po wydostaniu się z niewoli bolszewickiej.
Nie mam dość słów wdzięczności dla Władz Włoskich. Ludność zachowywała się nader przychylnie. Wszystkie sfery społeczeństwa bardzo nam współczuły i wykazywały wielką gościnność.
Stosunek Władz Polskich za granicą do mnie był różny. Ambasado R.P. przy Kwirynale gen. Wieniawa-Długoszowski i attache Wojskowy ppłk Romejko byli dla mnie nadzwyczaj życzliwi, natomiast nie mogę tego samego powiedzieć o min. Lorecie i Konsulu Mazurkiewiczu w Rzymie.
Stosunki panujące między Polakami we Włoszech były na ogół poprawne, chociaż niestety nasze wady narodowe, tj. kłótliwość i plotkarstwo występowały dość często.
Obijały mi się o uszy pewne rady – za powrotem do Polski i za niewyjeżdżaniem do Francji. Ale ponieważ decyzję powziąłem z dawien dawna, więc nie przywiązywałem żadnej wagi do tych rad. Wobec tego nic bliższego z tej dziedziny nie pamiętam i nic konkretnego powiedzieć nie mogę.
Granicę francuską przekroczyłem z końcem kwietnia w Mentonie.
Ostatnią gażę zmobilizowanego podporucznika rezerwy pobrałem 1-go września 1939 r. oraz dodatek za 1-szą dekadę w dniu 10.IX.39 r.
W Ambasadzie przy Kwirynale z kasy attache wojskowego otrzymałem pod koniec 200 lirów wł. na koszta podróży do W.P. do Francji.
Przypisy Janusz Matusiak
[1] Każdy oficer przybywający do Francji zobowiązany był do złożenia relacji z przebiegu służby podczas wojny z Niemcami w 1939 roku
[2] Generał dywizji Wojska Polskiego. W 1939 roku dowodził Armią Łódź, później Armią Warszawa
[3] Borys Gierasiuk, dowódca 1/27 p. uł. Zamordowany w 1940 roku w Starobielsku. Lista katyńska, Londyn 1973
[4] Informacja nieprecyzyjna, szarża 1 szwadronu 27 pułku ułanów załamała się w ogniu broni maszynowej nieprzyjaciela. Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej, tom I, Kampania Wrześniowa 1939, część 3, Londyn 1959, str. 209, Jan Przemsza-Zieliński, Wrześniowa księga chwały kawalerii polskiej, Warszawa 1995, str. 189
[5] Chodzi o miejscowość Maliszew. Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej, tom I, Kampania Wrześniowa 1939, część 3, Londyn 1959, str. 209, T. Jurga, W. Karbowski, Armia Modlin 1939, Warszawa 1987, str.309-310
[6] Chodzi o 9 DAK przyporządkowany Nowogródzkiej BK
[7] Organ bezpieczeństwa publicznego w ZSRR